4 września 2016

Ciemne Wieki pełne światła radości?

O istnieniu mitów dotyczących kwestii naukowych oraz historycznych wiemy od dawna. Z jednymi walczymy bardziej, a z innymi mniej – w zależności od światopoglądu. I tak dochodzimy do rehabilitacji wielu wynalazców, stanu wiedzy starożytnych czy ludzi utalentowanych, ale zapomnianych. Inaczej dzieje się w przypadku mitów dotyczących Kościoła.




Do najważniejszego z mitów, które dotyczą roli chrześcijaństwa w świecie, należy ten o stanie kultury europejskiej w średniowieczu. Na początku wspomnę tylko, że średniowiecze jest obok oświecenia najbardziej pronaukową epoką w historii ludzkości. To w tej epoce powstała idea współczesnych uniwersytetów, powszechnego szkolnictwa czy też nauk empirycznych. Wtedy też zaczęto doceniać to, co jest eksperymentalne. Owszem pojawia się zacofanie kulturowe oraz szwankuje myślenie abstrakcyjne w pierwszym okresie, ale to już rola prymitywnych Germanów, a nie Kościoła.


W celu jeszcze lepszego zrozumienia tematu ważnym jest, aby wspomnieć antyk i jego podejście do ciała. W Cesarstwie Rzymskim od I w. przed Chrystusem do końca tej epoki ścierały się dwa poglądy somatyczne. Pierwszym z nich, praktykowanym głównie przez cesarzy i jego świtę, był hedonizm, czyli krótko mówiąc: żyj, abyś posmakował każdego człowieka i każdej jego partii ciała, a przy tym aby twój język zasmakował wszystkiego. Wiązało się to z pseudointelektualnym charakterem władzy. Drugi typ, równie skrajny, który przenikał nawet do najniższych warstw społecznych, to platonizm. Szkoły bazujące na myśli Platona twierdziły zgodnie ze swoją mitologią, że ciało jest złe, niepotrzebne, więzi duszę itp. Jako że takie myślenie było rozpowszechnione wśród plebsu na długo przed ekspansją chrześcijaństwa, zostało przyjęte i dominowało do ok. wieku VI, aż Germanie “ostygli”.

Średniowiecze, odcinając się skutecznie od antyku, zerwało również z platońskim postrzeganiem świata. Zaczęto dostrzegać uczucia, co miało swoje pozytywne i negatywne strony. Jako pierwsi na nieco więcej luzu pozwolili sobie mnisi, którzy byli skrybami i przepisywali różne świeckie księgi. Umieszczali w nich ciekawe minatury infrograficzne.

Część z nas pewnie kojarzy artystyczne memy, które polegają na dopisywaniu śmiesznych zdań do obrazów lub ich fragmentów w celu rozluźnienia poważnego tonu malarstwa. Wśród nich prym wiodą ostatnio wspomniane miniatury, gdyż mają one bardzo różny charakter – od rysunków o podtekście erotycznym, przez mordercze króliki aż po ludzi w nienaturalnie śmiesznych pozach.

Z czasem podejście do uczuć zmieniło się w samych zakonach. Tam doszło do podziału wśród braci i kleru zakonnego na ludzi poważnych i luźniejszych. Do tych pierwszych należy święty Piotr Damiani, który uważał, że skoro wróg nie sprawia nam cierpienia, to my możemy sami się biczować, by tak cierpiąc, złączyć się z cierpiącym Chrystusem. Nieco inną drogę obrał święty Romuald, założyciel kamedułów. Też miał bezkompromisowe podejście do ciała – napisał jedną z najostrzejszych reguł zakonnych – ale wykazał się człowieczeństwem, przyjmując tzw. dar łez (tak, tak – to nie wymysł Odnowy czy oazy), który polegał na płakaniu jak bóbr podczas bliskiej obecności Boga w modlitwie czy podczas sprawowania sakramentów (głównie Eucharystii). Wiele radości w średniowieczu wniósł święty Franciszek. Jego duchowość skierowana do gminu była nacechowana afirmacją świata, o czym możemy przeczytać m.in. w jednym z opowiadań “Kwiatków św. Franciszka”, które mówi o tym, czym jest radość doskonała. Mimo że wybrał sposób życia ubogich, nie skreślał ludzi bogatych oraz radości, jakie może przynieść posiadanie pieniędzy.

Także inne warstwy społeczne doceniały rolę emocji w swoim życiu. Powszechnie znane są francuskie romanse rycerskie zwane chansons de geste. Tam oprócz żaru miłości, radości fizycznej i duchowej mamy opis niemal każdego z uczuć, które targa człowiekiem. Literatura średniowieczna oraz legendy wtedy powstałe mówią same za siebie. Bo któż z nas nie czytał o sławetnej pożodze podczas śmierci Rolanda czy też o zgubnej miłości Tristana i Izoldy lub o Arturze i jego kompanach? Odbiorcami tego typu dzieł było nie tylko rycerstwo, ale również chłopstwo, gdyż były to lektury czytane w przykościelnych szkołach lub przekazywane ustnie. Nie możemy zapomnieć o naszych rodzimych legendach, które również są pełne miłostek i zwrotów akcji (np. Legenda o Świtezi, o Wandzie co Niemca nie chciała).

Trochę inne uczucia targały handlowcami – wielką rolę odgrywał u nich nie tylko strach przed niebezpieczeństwem podróży, ale także chęć przeżywania różnych przygód oraz ciekawość świata. Historia Marco Polo jest oparta prawdopodobnie na kilku historiach o różnych średniowiecznych podróżnikach-handlowcach. Chęć ta była tak wysoka, że doszło do jej opisania w czwartej księdze Dekameronu. No i na koniec nie wypada nie wspomnieć o karczmach i zajazdach, w których organizowano mniejsze i większe uczty. Zdarzało się, że radosne harce uczestników trzeba było ukracać za pomocą odpowiedniego prawodawstwa (np. regulacje w gdańskim Dworze Artusa).

Krzychu;)
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty: