22 lipca 2014

Akiane Kramarik i Culton Burpo

Niektórym nazwiska może są znane, ale większości pewnie nie. Któż to jest by ich znać? Jest to dwójka dzieci z dwóch różnych krańców ziemi, których łączy jedno - świadectwo. Dziewczyna jak i chłopiec mieli swoje pięć minut w amerykańskich mediach wszelkiego typu - włączając w to Internet. Do nas to nie doszło. Przyczyn jest wiele, ale takie są polskie media i nie mam na to tutaj miejsca.

Akiane Kramarik

Jej historia zaczyna się w wieku czterech lat. Wtedy też zaczęła otrzymywać wizje. Niby nic - dzieci w tym wieku zaczynają przygodę z wyobraźnią. Jednak wizje były - i są nadal - stałe. Co widzi? Kształty, kolory, światy, wymiary i głosy. Na początku był to jednak Jezus. Nie jest to typowe, ponieważ rodzice byli wówczas ateistami. Nie miała więc podstaw. Rodzice obawiali się - matka pomyślała o koszmarach nocnych, a nie o wizjach. Akiane chcąc pokazać mamie, że jest  to prawda zaczęła szkicować twarze, które widziała. Tak w przeciągu dwóch dni namalowała ich około setki. Gdy nie malowała lub nie pisała zapominała te doświadczenia. Z czasem rodzina zaczęła dziewczynkę wspierać. Bóg jednak wiedział coś czego nikt nie wiedział.

Dostała ona bowiem ogromny talent w zakresie sztuki malowania i pisania poezji. Jej pierwszy obraz znajduje się w grafice powyżej, a namalowała go w wieku ośmiu lat. Jak wspomniałem wyżej na początku rysowała, ale nie znała celu. W wieku sześciu lat przeszła na pastele. Następnie farby akrylowe. Tak się rozwijała - samodzielnie pracując nad własnym warsztatem (co czyni do dzisiaj). W jej domu nie było telewizora, gazet, a książki pojawiały się sporadycznie. Gdy odpowiednio dojrzała postanowiła malować. W tym też czasie zaczęła pisać. Było to dla niej tak naturalne jak dla wielu przejście z czterech do dwóch kółek. Z czasem, gdy zmieniła szkicownik na płótno zaczęła rozumieć swój cel - pomoc w walce z plagą AIDS w Afryce. W międzyczasie w skutek wizji przyciągnęła do Boga Trójjedynego swoich rodziców. Maluje wiele. To uczyniła główną siłą napędową swojego życia. W większości maluje z pamięci. Zdarzają się jednak obrazy pełnowymiarowych postaci jak ten w grafice. Co ciekawe nie szuka ich. Jak mówi - zawsze pojawiają się, gdy są potrzebni, a poprzedzone jest to modlitwą.

Culton Burpo

Chłopiec - choć w owym czasie mieszkał na drugim końcu świata w USA - jest nierozerwalnie związany z dziewczynką gdyż obraz tytułowy tego postu był potwierdzeniem jego opowieści. Zacznijmy jednak od początku. Jego historia jest krótka, ale intensywna. Jak sam twierdzi był w Niebie. Zdarzyło się to w wieku czterech lat, gdy ledwo przeżył operację, ale nie zarejestrowano u niego śmierci klinicznej. Jest to fakt istotny, gdyż podobne doświadczenia miały tylko takie osoby. Mimo, że zabieg trwał planowo on odczuł to jako cały dzień. Zrelacjonował to co robili lekarze; to, że matka dzwoniła do znajomych z prośbą o modlitwę w intencji syna, a ojciec kłócił się z Bogiem. Jednak wiele opowiadał przy okazji codziennych sytuacji.

Układając historię od początku. Wzlatując w kierunku Nieba usłyszał, a później zobaczył anioły. Zobaczył Jezusa, który po rozmowie z nim przedstawił mu kilka osób między innymi dziadka jego ojca, który zmarł, gdy ojciec miał cztery lata. Żeby tego było mało - nigdy się o nim nie mówiło, a jedyne zdjęcie, które było pod ręką było zrobione w podeszłym wieku. Culton z kolei poznał go jako młodego mężczyznę. Drugą taką nietypową sprawą było poronienie jego matki na kilka miesięcy przed jego narodzinami, o której małżeństwo nikomu nie mówiło. Nawet własnym rodzicom. Okazało się, że chłopiec poznał dziewczynkę niezwykle podobną do matki, ale bez imienia, gdyż rodzice jej go nie nadali. Była to jego siostrzyczka. Wydarzenie to sprawiło, że rodzice w końcu mu uwierzyli. Ciekawostką jest to, że będąc w szpitalu z ojcem rozpoznał misia trzymanego przez jedną z par i podążając za nim doszedł do jednego dziecka, które miało nowotwór i pocieszając je powiedział, że nie musi się niczego bać.

A co z samym Niebem? Opisał je jako podobne do ziemi, ale znacznie doskonalsze, gdzie wszędzie było bardzo wiele kolorów nie możliwych do opisania. Zgadzało się to z wizjami Akiane. Będąc w szpitalu widział ogromną liczbę aniołów - jednak od razu określił, że wcale tak nie wyglądają. Co do Jezusa to był ubrany w togę oraz miał znaczniki - tak nazwał rany Chrystusa. Gdy ojciec pokazywał Cultonowi wyobrażenia Jezusa w albumie ten nie rozpoznał ani jednego. Zamarł dopiero, gdy ojciec pokazał mu obraz z początku tego wpisu i stwierdził, że wyglądał dokładnie tak. Nawet nietypowy jak dla Judejczyka kolor oczu się zgadzał. Tutaj właśnie leży nierozerwalność wizji tej dwójki dzieci - Litwinki i Amerykanina.

Co mi to daje?

Uwielbiam historie ludzi, którzy się nawrócili. Zawsze przeżywam również wizje osób, które pojawiają się często. Jest to w pewnym stopniu współodczuwanie. Jednak zdaje mi się, że nie jest typowe, ponieważ czuję się wtedy jako część tego. Potrafię niekiedy nawet opowiedzieć historię trochę dalej pomimo tego, że nierzadko słyszę ją bądź czytam po raz pierwszy. Dziwne - może kiedyś się dowiem co to oznacza ;)

Takie zdarzenia umacniają mnie w tej drodze, którą wybrałem świadomie sam. Nie wywodzę się bowiem z rodziny praktykującej. Tym bardziej modlącej się. Widzę wtedy, że nie jestem sam. Bóg jest żywy i istnieje. Działa i oczekuje na nas jak na swoje dzieci.

Krzychu
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty: