31 grudnia 2015

Bajka na Nowy Rok!

Bajka została przeze mnie napisana kilka tygodni temu dla gimnazjalistów i uczniów szkół średnich. Postaci są wzorowane na znanych mi osobach, podobnie jej przebieg. Wszystkim nie życzę takiej przemiany w nadchodzącym roku. Z Nowonarodzonym Chrystusem w sercu życzę spokojnej przemiany.


Dawno, dawno temu… W sumie nie tak dawno był sobie pewien człowiek. Miał on wielorakie problemy. Lubił korzystać z wszelkich uciech życia doczesnego. Bynajmniej nie chodzi tutaj o różnego typu wyjazdy w góry, kulturalne spotkania studentów w pubach czy organizowanie domówek. Niezmiernie często korzystał z alkoholu, narkotyków oraz niezobowiązującego seksu z nowo poznanymi kobietami.

Dzisiejsza historia zaczyna się na ostatniej w życiu libacji Tomka. Postanowił, że wystąpi w piwnych zawodach w wyniku czego szybko wprowadził się w stan upojenia alkoholowego. Jako, że miał ogromne doświadczenie w tym stanie nie stracił przytomności umysłu. Pomyślał, że dobrze będzie jak zapali zioło i skorzysta z mocniejszego dopalacza. Pożyczył pieniądze od kumpla i poszedł na miasto.

Po długich poszukiwaniach znalazł dilera. Usłyszał o nowym narkotyku zwanym kosmiczny strzał. Gdy przechodził koło kościoła, w którym odbywało się nabożeństwo, postanowił się zatrzymać, aby zanegować wszystko co się tam dzieje. Wszedł i po krótkim słuchaniu kaznodziei postanowił zrobić sobie zastrzyk z narkotykiem. Dodało mu to animuszu. Zaczął krzyczeć i wyzywać znajdujących się tam chrześcijan. Kilku rosłych mężczyzn postanowiło interweniować. Ku ich zaskoczeniu zaprotestowała młoda dziewczyna. Nazywała się Arleta. Kojarzyła chłopaka, gdyż chodzili na ten sam wydział. Odezwała się nie tylko ze względu na znajomość, ale przede wszystkim przez to, że poczuła to podczas modlitwy. Poprosiła księdza, by odpowiedział na wszystko, co mówił Tomek. Tak też się stało.

Chłopak jednak nie chciał słuchać i postanowił, że opuści świątynię. Tak naprawdę była to ostatnia próba przemówienia przez Boga do jego świadomości. Wiedział bowiem, że narkotyk, który został wstrzyknięty do jego żył był tzw. złotym strzałem. Wracając na imprezę przechodził przez niemal pustą jezdnię. Potrącił go jednak samochód. Skutkiem tego było zabranie Tomka do szpitala – został podłączony do wielu różnych maszyn. Szybko również podjęto próbę detoksykacji jego organizmu. W tym samym czasie chłopak przeżywał coś niezwykłego.

Jezus postanowił w sposób bezpośredni pokazać chłopcu co się stanie, gdy nie zmieni swojego życia na lepsze. Najpierw zstąpili do piekieł – tam w wielkich mękach zobaczył skutek wiecznego braku miłości Trójcy. Chrystus wyjaśnił, że całym swym życiem

decydujemy o wyborze na sądzie szczegółowym zaraz po naszej śmierci. Pan zobaczył myśli Tomka, dlatego zabrał go do czyśćca. Powiedział mu, że to jest miejsce, w którym dokonuje się oczyszczenie poprzez odpowiedzialne prześledzenie swojego życia. Przeznaczone jest ono dla ludzi dobrych, którzy świadomie podejmowali decyzje wbrew Miłości Bożej. Niebo, do którego się udali było najbardziej zaskakujące. Nie było to miejsce, w którym trwała wieczna Msza jak sobie wyobrażał. Było tam pełno śmiechu i radości w Trójcy obecności. Jezus wskazał mu miejsce podpisane „Tomasz – mój ukochany syn”. W tym momencie ocknął się w pokoju szpitalnym zupełnie sam. Nikt nie przejął się jego nieobecnością do końca imprezy oraz tym, że nikt go nie widział od trzech dni. Zrozumiał, że jest coś nie tak skoro nawet poinformowana rodzina się nie pojawiła. Przekonał się, że nie był to sen.

Postanowił, że zmieni swoje życie. Nie stało się to natychmiast. Powoli wychodził ze swojego środowiska dając nieświadomie świadectwo swojej przemiany. Zaczął powoli ufać Kościołowi, znalazł tam dziewczynę. Zmienił studia. Założył rodzinę. Jak potoczyły się jego losy dalej – nie wiem. Jednego jestem pewien – możesz takiego Tomka spotkać niemal na każdym rogu ulicy.

Krzychu;)

Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

20 grudnia 2015

Święta na Śląsku od kuchni

Wigilia, podobnie jak błogosławienie pokarmów w Wielką Sobotę, to tradycja w wielu domach większa aniżeli sama uroczystość, jaką poprzedza. Rodzina gromadzi się przy jednym stole, nikt nie może zostać sam. 

Wszystko ma swoje miejsce - od niedawna również "Kevin sam w domu". Szał zakupów zaczyna się już pod koniec października (sic!), prezenty dla dzieci kosztują niemal całą pożyczkę, a każdy "artysta" stara się nagrać świąteczny kicz. W całym zamieszaniu zapominamy o Bożym Narodzeniu, a nawet o samej tradycji wigilijnej.

PRZYGOTOWANIE DO WIGILII

Na Śląsku przygotowania do Bożego Narodzenia oraz całego okresu świątecznego trwają niemal cały rok. Zaczynają się niemal dokładnie dwanaście miesięcy wcześniej. Wtedy to należy zrobić surowe ciasto piernikowe, które w Wigilię dzieli się co najmniej na dwie części. Z jednej robi się ciasteczka o różnych kształtach i rozmiarach. Część z nich ląduje na choince. Z reszty ciasta piecze się piernik w podłużnej formie. Tradycja niektórych regionów Śląska nakazuje, by piec je na drugi dzień po Barbórce. Zanim upiecze się ciasto, należy ususzyć owoce i pozbierać orzechy. Czas ku temu jest w okresie letnim oraz wczesnojesiennym. Potrzebna do tego jest cała rodzina - dzieci zbierają dary natury, a rodzice drylują i suszą. Również te smakołyki dzieli się na dwie grupy - jedne są zostawione do spożycia w czasie wieczerzy, zaś inne służą jako składnik potraw.
Te z kolei przygotowywało się na kilka dni przed Wigilią, choć kulminacja następowała w przeddzień Bożego Narodzenia. Zapach wypieków, jaki rozchodzi się z kuchni po cały domu, zapowiada zbliżającą się wieczerzę. Dla łasuchów jest z pewnością nie do wytrzymania, gdyż tradycyjnie Wigilia jest dniem postnym na Śląsku. Z dziećmi nie ma większego problemu, gdyż te "wygania się" na dwór. Problem stanowią mężczyźni, którzy lubią skubnąć sobie tego i owego. Mają jednak inne, bardziej bojowe zadanie - zabić świątecznego karpia. Ryba ta pojawiła się na śląskich stołach już w średniowieczu pod wpływem czeskich zwyczajów, a później jej popularność się umocniła na skutek tradycji dolnoaustriackich. Gdy zwierzę już jest zabite i upieczone, czas rozsiąść się przy stole.

WIGILIA

Moczka
Choć świętowanie tego wieczoru jest zwyczajem polskim, który przeniknął na Śląsk kilkaset lat temu, jego organizacja wygląda całkowicie inaczej. Jedynym wspólnym elementem jest chyba tylko opłatek, którym dzielimy się z bliskimi. Nie wiem, jak jest w Polsce, ale tutaj czas dzielenia się jest różny. Dzieje się to albo przed posiłkiem, albo po.
Pierwszą różnicą, jaka jest łatwo zauważalna, jest grono rodzinne, w którym spożywamy wieczerzę. Obce są zjazdy, które widzimy w serialach albo słyszymy z opowieści. Na Śląsku świętuje się w gronie najbliższej rodziny, tj. w obrębie tej, z którą mieszkamy na co dzień. Inaczej wygląda również ilość i potrawy na stole. Tradycyjnie powinno ich być sześć, zaś żadna z nich nie występuje poza naszym regionem. W ogóle nie pojawia się mięso. Ponadto nasza kolacja wigilijna ma charakter obiadowy, co wywołuje zdziwienie już na nieopodal będącym Zagłębiu Dąbrowskim. Zaś rodzaje potraw, jakie się pojawiają, zależą od miejscowości. Są jednak pewne elementy wspólne.
Tak się przekłada makówki
Jedyna zupa, która wlicza się w skład śląskiego stołu wigilijnego, to siemieniotka zwana także konopiotką. Gotuje się ją z ziaren siemienia. Przyjmuje ona formę zupy kremowej. Dodaje się do niej skwarki chlebowe, żeby była bardziej do jedzenia aniżeli do picia. Na drugie danie podaje się sałatkę z ziemniaków oraz karpia. Na deser podaje się zupę na słodko, czyli moczkę. Robi się ją z ciasta piernikowego oraz orzechów, rodzynków i kompotów (śliwkowego i agrestowego). Innym smakołykiem na słodko są makówki - jest to przekładany bułką paryską mak na słodko z bakaliami. Całość się zalewa bądź podlewa mlekiem.
Zależnie od miejscowości na stole pojawiają się również gotowane ziemniaki, kołacz z serem, kapusta z grochem, pierniczki oraz śliszki. Tą ostatnią potrawę robi się niemal wszędzie inaczej. I tak w opolskiej części są to moczone w mleku kawałki suchego kołacza; w cieszyńskiej części są to gotowane kluski ziemniaczane; natomiast w obrębie tak zwanego województwa górnośląskiego są to gotowane kluski z mąki pszennej, wody lub mleka z odrobiną soli.

PO WIECZERZY

Gdy wszyscy już zjedzą i odpoczną, udają się na pasterkę, która jest kulminacyjnym momentem Bożego Narodzenia. Po mszy świętej wszyscy składają sąsiadom i znajomym życzenia. Zaś do domu przychodzi Dzieciątko, które z nieba przynosi prezenty dla domowników. O tym dowiadują się rano dzieci, które starają obudzić się jak najwcześniej. W części opolskiej Śląska pociechy swe prezenty dostają już po kolacji i kolędowaniu. Uroczystość 25 grudnia dalej jest świętowana w gronie najbliższej rodziny. Po rozpakowaniu prezentów i śniadaniu dzieci razem z jedną z osób, które nie były na pasterce (zazwyczaj babcia albo dziadek), idą do kościoła. Po mszy dzieci wymieniają się informacjami, co każdy dostał. Po wszystkim je się uroczysty obiad i podwieczorek, po których całą rodziną udaje się do kościoła, aby zobaczyć szopkę. Często się również zdarza, że tata bierze swoje pociechy i objeżdżają wszystkie okoliczne kościoły, aby porównać, która z stajenek betlejemskich jest najlepsza.
Na tym nie kończy się świętowanie. Całość na Śląsku jest rozciągnięta aż do szóstego stycznia. Niemal w każdym dniu jest jakiś ważny element tradycji. O tym może innym razem.

Wszystkim czytelnikom życzę Bożego Narodzenia w sercu, aby Bóg zagościł w sercu każdego z nas, a bliscy nie poszli w odstawkę.

Krzychu;)
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

12 grudnia 2015

Śląska kuchnia cz. II

Śląska kuchnia ma być przede wszystkim sycąca. Jest prosta aczkolwiek pojawiają się smaki, jak na warunki chłopskie, dość egzotyczne. Mitem jest kojarzenie potraw śląskich jako ciężkich i niezdrowych. Wiele bowiem zależy od naszego podejścia do przyrządzanych dań. Współcześnie nie musimy jeść tyle ile nasi przodkowie, czasami nie musimy dodawać tłuszczu - spokojnie można wejść w XXI wiek nie tracąc tradycji.

Obiad

Obiad niemal zawsze był dwudaniowy. Wyjątek stanowiły dni postne, czyli piątki. Gdy obydwoje rodziców pracowało wtedy dzieci szły do dziadków – nawet jeżeli była to wioska obok i trzeba było dojeżdżać. Dawniej musiał być konkretny, bo chłop miał być jak trzydrzwiowa szafa – szeroki, choć niekoniecznie od mięśni. Kobieta z kolei musiała posturą dorównywać młodym facetom, a nawet być większą od nich. Trzeba było mieć za co chwycić, a też musiała pracować fizycznie. 

Zupy, które stanowią pierwsze danie to: cyganiony żur, wodzionka i germuszka. O ile drugiej z wymienionych nie trzeba opisywać, bowiem stała się powszechnie znana o tyle pozostałe trzeba opisać. Jak nie trudno się domyślić cyganiony żur swą nazwę zawdzięcza podobieństwem do polskiego żurku. Wynika ono ze smaku. Sam proces gotowania różni się diametralnie, ponieważ jego podstawą jest maślanka lub kefir, do którego się dodaje mąkę i przyprawy. W tym samym czasie zagotowuje się wodę z ziołami. Następnie łączy się oba tak, aby produkt mleczny się nie zważył. Z kolei germuszka nie ma swojego odpowiednika w znanej mi kuchni polskiej. Jest to zupa krem z chleba.

Druga część obiadu jest bardziej konkretna. Jej podstawą są ziemniaki - gotowane lub smażone, Niemal zawsze stanowiły część całości. Dodatki są różne. Może to być kapusta zasmażana na maśle i mące lub sosie beszamelowym oraz fragment jakiegoś mięsa (np. schabu) z sosem. Innym daniem z wykorzystaniem kartofli jest ciaperkapusta z klopsami z mięsa mielonego. Można również ugotować je w mundurkach i zjeść ze śledziami w sosie cebulowym.

Powyższe obiady były przygotowywane "bez tydziń". Niedzielnym obiadem były rozpowszechnione w Polsce kluski śląskie z sosem, modrom kapustą i roladą. Mało kto wie, że można wyróżnić trzy rodzaje klusek: czarne, z dziurką i okrągłe. Pierwsze z nich robi się poprzez dodanie do ciasta surowego startego ziemniaka - im dłużej leży w kuchni (maks. 6 godzin) tym ciasto będzie ciemniejsze. Różnica pomiędzy dwoma następnymi rodzajami jest w składnikach i wykonaniu. W okrągłych nie robi się dziurki, a zamiast mąki ziemniaczanej dodaje się pszenną.  Zupą poprzedzającą ten zestaw jest zazwyczaj rosół.

Co zrobić w poniedziałek jeżeli zostały kluski z obiadu? Można je upiec na blasze (jeżeli mamy jeszcze piec węglowy) lub na patelni bez tłuszczu. Dotyczy to zarówno upieczonych jak i surowych kulek. Blachkluchy zrobione z surowego ciasta można zjeść na słodko. Zazwyczaj był to wtedy obiad jednodaniowy. 

Przepisów na jedno danie jest na śląsku więcej, np. ziemniaki z kiszką/maślanką, żebroczka czy tzw. śląski raj. Dwa ostatnie stanowią egzotykę wobec ziemniaczanego dominium. Żebroczkę robi się bowiem z pomocą ryżu i mleka, a następnie zapieka w piekarniku. Pije się do niej zieloną herbatę. Śląski raj z kolei to kluski na parze dołączone do ugotowanego mięsa wędzonego z sosem śliwkowym na bazie bulionu z gotowanej porcji wędzonej. 

Trochę dużo tego wyszło, dlatego do następnego razu.

Krzychu ;)
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

6 grudnia 2015

Śląska kuchnia


Kuchnia na Górnym Śląsku, tak jak wszędzie w Europie, dzieliła się na arystokratyczną, mieszczańską i chłopską. Pierwsza z nich była kuchnią międzynarodową, rzadko kiedy pojawiały się na stołach bogatej szlachty dania regionalne. Wśród dań burżuazji dominowało różnego typu mięso. Bogatsza część tej warstwy społecznej również stołowali się na modłę zachodnią. Chłopi gotowali jak najróżniej – stąd też mamy regionalne specjały.


Miejsce spotkań

Dawniej środek ciężkości znajdował się w starszej części rodziny, a konkretnie miejscem spotkań był dom dziadków. Inaczej niż dzisiaj, kiedy wszyscy starają się eksponować swoje dzieci. Coraz częściej bywa nawet tak, że babcia i dziadek są odwiedzani tylko dwa razy w roku. Jeszcze około 50 lat temu było to kilka razy w miesiącu. Posiłki te zawsze miały charakter obiadowy z podwieczorkiem. Dni pewne, w czasie których spotykały się różne pokolenia to:
• Nowy Rok,
• odpust,
• obiad lub śniadanie wielkanocne,
• Śmiergus,
• urodziny,
• pierwszy września,
• Wszystkich Świętych,
• Wigilia.

Śniadanie

Pierwszy posiłek w śląskim domu wyglądał różne – zależało to od czasu jaki posiadała gospodyni bądź osoba głodna. Nie zawsze bowiem kobieta była cały czas w kuchni. Tak naprawdę w domu  w sposób widoczny rządziła płeć piękna. Mężczyźni byli w znacznej części pod pantoflem – nie było to nic nadzwyczajnego ani wstydliwego. Dzieci najbardziej cieszyły się z mlecznych zup na śniadanie, bowiem były one robione na słodko. Składnikami takich zup mogły być: chleb, makaron, lane ciasto, lub płatki owsiane. Dodawało się również suszone owoce. Możemy powiedzieć, że wówczas powstawał pełnowartościowy posiłek.

Podstawą śniadania był zawsze chleb. Może być on zrobiony na słodko aczkolwiek przeważają słone dodatki. Najbardziej zaskakującym zdaje się być smalec z jabłkami, śliwkami i ziołami. Taka próba uzdrowienia tłuszczu zwierzęcego. Innymi rzeczami, które lądowały na kanapce bądź przy niej to: ser domowy, powidła, banany, wędliny, kaszanka, bułczanka bądź śledzie. Ryby nas nie powinny dziwić. Niekiedy możemy przeczytać, że przed industrializacją Śląska w rzekach i strumieniach istniały słodkowodne perłopławy – nie dziwić więc powinno nas, gdyby w jakiejś książce znaleźlibyśmy przepisy na przygotowanie małż, ślimaków itp. Ciekawą opcja jest smażonka. Jest to podobne pod względem budowy do omletu. Jednak efekt końcowy to pasta do smarowania pieczywa.

Śniadanie nie mogło się obejść bez czegoś do picia - nawet jeżeli na śniadanie była zupa mleczna. Herbata, którą teraz pijemy pojawiła się w czasach industrializacji śląska. Musi być to czaj. Jednak zamiast cytryny dodawało się plasterki pigwy. Jest to owoc rosnący na krzaczkach – przypomina nieco dziką gruszkę, ale kolor może mieć żółty, zielony albo czerwony. Typowe napoje to kawa po turecku bądź też zbożowa oraz kakaoszale, który zaparza się ze skorup ziaren kakaowca. Ostatnio pojawia się w całej Polsce jako element tzw. zdrowej żywności.

Na razie to byłoby na tyle, aby was nie zniechęcić.
Krzychu;)

PS Nie ma takiego czegoś jak Mikołajki - jest dzień świętego Mikołaja. Na Śląsku jego wygląd jest następujący.  
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

Popularne posty: