31 grudnia 2016

30 grudnia 2016

26 grudnia 2016

Kolędowanie na świecie

Wydaje się, że śpiewanie bądź słuchanie kolęd to polska tradycja, którą zanieśli nasi przodkowie na zajęte przez siebie tereny – stąd ich obecność u wszystkich naszych wschodnich sąsiadów. Nie jest to jednak prawda, co potwierdza rodowód „Adeste Fideles”.


Za porzekadłem „co kraj, to obyczaj” można powiedzieć, że każdy kościół partykularny ma swój repertuar. Niezwykłym jest jednak to, że nie nudzi się on szybko i do tego ma nauczającą cechę pieśni kościelnych – im jest dłuższa, tym więcej treści teologicznych niesie.
Idealnym tego przykładem jest czeska kolęda „Nesem Vám noviny”. Zaczyna się od informacji o niezwykłym wydarzeniu, by przejść przez teofanię do obowiązku niesienia światu radosnej Nowiny przez chrześcijan. Sąsiedni kraj, czyli Austria, kojarzy się z Bożym Narodzeniem ze względu na dwa fakty: wiedeński jarmark i „Stille Nacht”. To właśnie tam powstała w XIX wieku najbardziej znana kolęda na świecie. Oryginał liczył 6 zwrotek, które streszczają sens przyjścia Chrystusa na świat. W tekście zawarte zostały motywy, które od wieków stanowią podstawę dyskusji teologicznych, np. rola łaski w odkupieniu, miłosierdzie Boga czy też sprawiedliwość Stwórcy.
Nieco inaczej do tematu podszedł święty Alfons Liguori, autor włoskiej kolędy „Tu scendi dalle stelle”. W swym utworze pokazał miłość Boga do człowieka, jako przyczynę narodzenia Chrystusa i chęć niesienia pomocy biednym. Bardzo trafnie zinterpretował tekst Andrea Bocelli. Z kolei kraje skandynawskie i Finlandia wykazują niezwykłą radość z Narodzenia, co dokumentuje „Gaudete, Christus est natus”. Jest to pieśń historiograficzna o charakterze hymnicznym. Brak w niej teologii.
Chrześcijaństwo, podobnie jak polityka, przestało być europocentryczne w XX wieku. Stąd też należy patrzeć nam co raz częściej na inne kontynenty, by od nich uczyć się wiary. Bardzo dobrym przykładem kościoła małego, ale prężnego jest wspólnota w Chinach. Oficjalne dane podają, że chrześcijan jest tam tylko 10 mln, ale nieoficjalnie mówi się już o większej ich liczbie niż w całej Europie. Wracając do muzyki. Jest ona ważnym elementem kultury chińskiej, dlatego nie powinno nas dziwić, że ma ona swój zestaw kolęd. Do najpopularniejszych kompozycji własnych należy zaliczyć  欢乐佳音歌 (Joyous Tidings) czy też 圣诞感恩歌 (Christmas Thanksgiving). Są to typowe dla Chin hymny na cześć jednostki, które tłumaczą sens wydarzeń świętowanych tymi pieśniami. Jednak tak, jak w całej Azji Dalekowschodniej bardzo często śpiewane są także europejskie kolędy przetłumaczone na lokalne języki.
Pamiętać należy również o Bliskim Wschodzie, czyli miejscu narodzin Izraela i Chrystusa. W krajach islamskich, śpiewając podczas Bożego Narodzenia, kładzie się akcent na przyszłe czyny Jezusa, Jego rolę wobec Izraela oraz nasze naśladowanie Nowo Narodzonego. O tym traktuje m.in. ليلة الميلاد (Laylat al-Milad) czy też أرسل الله ابنه يسوع (Arsala allah). Teksty tych utworów cechuje biblijność unikająca teologizacji. Można napisać, że naśladują one w swej prostocie teksty biblijne, w szczególności psalmy.
Czarna Afryka nieustannie nas uczy celebracji chwili, dlatego też kolędy nie zmieniają swej nauki. Dla wyznawców tej części kontynentu tu i teraz jest najważniejsze. Przyszłość jest czymś, co im przychodzi z trudem. Z tego też powodu każde święto jest tu i teraz przeżywane pierwszy raz, co możemy zauważyć np. w „Betelehemu”. Z tego też powodu tamtejsi chrześcijanie zdają się być jak pasterze, którzy przychodzą oddać Królowi pokłon. Nadto z powodu swojego charakteru tworzą coraz to nowsze utwory, np. „Polongo Jesu”, czemu sprzyja także ich muzykalna natura.
Nieco starszy Kościół o podobnej naturze znajdziemy w Ameryce Południowej. Różnica polega na tym, że myślenie nad teraźniejszością zawiera w sobie przyszłość. Świadczą o tym kolędy takie, jak „Como busca el tierno infante” z Wenezueli czy portorykańskie „Vamos Pastorcitos”. Bardziej podobna w tej kwestii do Afryki jest Brazylia. Warto posłuchać „Repousa Tranquilo”.
Ameryka Północna jest anglosaska, ale też ma swój świąteczny urok. Pokazało nam to TGD podczas koncertu kolęd w katowickim Spodku. W Stanach króluje już od lat „Mary did you know?”, której aranżację przedstawił Pentatonix w 2014 roku. Oprócz tego wykonał ją także jeden z uczestników amerykańskiego „The Voice”. Jest ona proroctwem skierowanym do Maryi na temat życia Chrystusa. Nieco bardziej spokojna Kanada swą spontaniczność wyraża podczas różnych świąt. Radość odnajdziemy w „D’où viens-tu, bergère?”.
To wszystko katolicy i protestanci. Święta jednak obchodzą także nasi prawosławni bracia. Grecy śpiewają m.in. „Χριστός γεννάται σήμερον” (Christos jenate simeron) oraz „Ο μικρός Χριστός” (O mikros Christos). Kładą oni nacisk na biblijność tekstów oraz ich soteriologiczny wymiar. Sprawia to wrażenie połączenia motywów arabskich oraz europejskich. Nieco bliżej nas także żyją ortodoksyjni chrześcijanie. Oczywiście mowa o Rosjanach, których kolędy takie jak „В Вифлееме тишина” (W Winfljemje tiszina) czy też „Ночь тиха над Палестиной” (Noci ticha nad Palestinoj) mogą wydać się nam niezwykle znajome.
Choć świat jest pełen niezwykłych kolęd to najlepiej poznać swoje. Literatura podaje, że liczba polskich kolęd sięga 600. Cóż rzec – cudze chwalicie, swego nie znacie…

Krzychu;)
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

12 grudnia 2016

Moda męska na przestrzeni wieków

O facetach mówi się dzisiaj wiele, najczęściej w kontekście kryzysu, jaki ma przechodzić świat mężczyzn. Jako dowód przedstawia się męską szafę oraz kosmetyczkę, które współcześnie mają być niepomiernie większe, aniżeli były przez całe wieki. Czy aby na pewno tak jest?


Najstarsza szafa, do jakiej zajrzymy, jest rodowodu rzymskiego, bowiem łączył on osiągnięcia Greków, barbarzyńców z innowacją własną Rzymian. Na pierwszy plan wysuwa się używanie męskiej bielizny, która przypominała współczesną. Mieszkańcy Imperium na co dzień używali krótkich spodni, które są przodkami pantalonów. Żołnierze prawdopodobnie ze względu na ochronę używali skórzanych klinów przypominających współczesne slipy męskie. Tego typu bielizna niewiele się zmieniła przez wieki.

Dalmatica - rodzaj togi
Podstawowym ubiorem mężczyzn wczesnego okresu istnienia państwa rzymskiego były tunika i toga. Pierwsza była używana niezależnie od statusu społecznego. Różniła się materiałem, sposobem zszycia oraz symboliką, np. senatorzy mieli purpurowy pas od szyi w dół. Toga natomiast była noszona przez bogatszych mieszkańców Imperium Romanum, którzy narzucali ją na siebie w chłodniejszych okresach. Wyrazem zniewieścienia była wówczas dalmatyka, jedna z odmian tuniki oraz tuniki długiej do samej ziemi. Nie godziło się bowiem, by mężczyzna nosił coś z dłuższymi, szerokimi rękawami lub długiego do ziemi. Zmiany w tym aspekcie zaszły dopiero w okresie późnego Cesarstwa. Na długo ten typ ubioru zachował Kościół jako jedyną formę szat liturgicznych. W mroźne dni funkcjonowały szaty zapinane klamrą lub płaszcze. Używano także koców jako okryć. Z kolei w upalne dni mężczyźni używali słomianych kapeluszy o szerokiej średnicy. Również spodnie i spodenki mają antyczny rodowód. Jednak inaczej niż współcześnie noszone były pod ubraniami, jedynie atleci nosili je jako strój wierzchni.

Higiena była również bardzo ważnym elementem w kulturze Rzymian. Przede wszystkim nie godziło się, by mężczyzna miał zarost, długie włosy czy owłosienie ciała w ogóle (sic!). W historii  możemy odnaleźć cesarzy łamiących tę zasadę. Jednak równocześnie pojawiają się informacje, jak gorszyło to mieszkańców. Bogatsi obywatele mieli swoich fryzjerów, którzy po porannej toalecie (przemycie twarzy wodą) pojawiali się w domu pracodawcy i golili jego ciało. Biedniejsi mieszkańcy mogli się udać do salonu fryzjerskiego, które nie były ówcześnie rzadkością. Gdy już podstawowe elementy higieniczne zostały wykonane, można było skorzystać tradycyjnie z publicznych łaźni.
Wieki średnie

Ubiory oraz higiena zmieniły się w średniowieczu pod wpływem prymitywniejszych ludów germańskich oraz słowiańskich. Swoją rolę odgrywały także zarazy. Największa z nich, dżuma, stała się powodem zaprzestania używania łaźni, które do XIV wieku były używane powszechnie i często, szczególnie w Polsce. Polacy dbali również z niezwykłą starannością o swoje fryzury. Ich ułożenie było wyrazem szacunku dla innych mieszkańców. Zmiana nadeszła w XIII wieku, gdy modne na powrót stało się golenie oraz noszenie krótkich włosów. Rezygnacja ze stylu typowego dla wojów barbarzyńskich (długie włosy i broda) podyktowana była względami praktycznymi – prościej było usuwać insekty z ogolonej głowy. Od tego czasu zarost stał się wyrazem pokuty.

W ubiorze średniowiecze rozwinęło dwa typy męskich ubiorów – luźne oraz obcisłe. Co do bielizny – u mężczyzn pojawiła się jej górna część. Wcześniej niespotykane koszule wyewoluowały prawdopodobnie z rzymskich tunik. Noszono je niezależnie od stanu społecznego. Przylegająca do ciała noszona była przez bogatszą część społeczeństwa, ponieważ na nią ubierano inne elementy ubioru. W obu wypadkach ich funkcja była dwojaka – służyła jako piżama oraz jako dzienna ochrona. Tak jak współczesne klasyczne kroje koszul i ta sięgała do połowy uda. Bielizna dolna była nieco zmienioną formą rzymską. Ludność cywilna przejęła opasanie bioder od legionistów oraz od wyższych warstw rzymskich. Oba typy były używane równie często.

Dublet
Podstawą męskiego ubioru był dublet. Była to druga koszula nakładana na bieliznę, ale nadal miała charakter ubioru spodniego. Dopiero w końcowej fazie średniowiecza stała się elementem wierzchnim. Do niego dopinano nogawki wyglądem przypominające dzisiejsze pończochy z odkrytą stopą i strzemionem na śródstopiu, który utrzymywał je naciągnięte. Z tego ubioru wyewoluowały w drugiej połowie XIV wieku nogawico-spodnie, które wyglądały jak współczesne spodnie bez materiału w kroku. Aby się trzymały na właściwym miejscu mocowano je do dubletu za pomocą guzików, haczyków czy też wstążek. Dało to początek spodniom.

Wierzchnia część była elementem, który mógł być dziełem sztuki, którego autorem był krawiec. Ograniczała go jedynie moralność i fantazja. Najdziwniejszym ze strojów było houppelande. W swej budowie przypominał połączenie późniejszego polskiego żupanu z elementami zdobnymi typowymi dla sukni takimi jak koronki i podszycia. Czymś zaskakującym dla nas może być ubiór na zasadzie dopasowania się do ubioru kobiety. Przykład takiego stroju to cottehardie, które było męskim odpowiednikiem sukni o tej samej nazwie. Była to elegancka „bluza” zapinana z przodu na guziki ze zwisającymi pasami materiału lub futra od bicepsów do końca długości ramion. Nieco mniej ekstrawagancka była cywilna jaka, która wyglądała jak elegancka koszula z poszerzanymi rękawami. Przypominało to połączenie spodni dzwonów ze swetrem.  Zazwyczaj jednak jaka przypominała nasze bluzy z zapinanymi na całej długości, za pomocą guzików, rękawami. Na co dzień noszono nieco mniej wystawne ubrania takie jak jopule wierzchnie czy robe. Te ostatnie możemy kojarzyć z różnych filmów animowanych, których akcja rozgrywa się w średniowieczu. Miały różne długości – od bioder po kostki. Swym krojem i wyglądem przypominały plisowane spódnice. W Polsce robe również się przyjął, ale w zmienionej, uproszczonej formie – praktycznie niezdobionej i nieplisowanej.

Całość dopełniało obuwie. W starożytności znano sandały i buty skórzane. Średniowiecze natomiast odeszło od tego typu obuwia. Drewniane sandały służyły jako ochrona skórzanych butów – zakładano jedne na drugie. Skórzane trzewiki zmieniły swój krój, który od tego momentu stawał się coraz bardziej skomplikowany. Jak zwykle wyróżniały się warstwy najwyższe. Za obuwie służyły im najczęściej nogawice ze wzmocnioną podeszwą.
Odrodzenie

W renesansie poza krojem odzieży niewiele się zmieniło – nadal panował trend zmniejszania liczby noszonych ubrań. Dzięki takiemu rozwojowi mody dublet stał się wierzchnią odzieżą, a nogawico-spodnie przestały być do niego przypinane. Zaczęły pełnić funkcję samodzielnego stroju, upodobniając się coraz bardziej do współczesnych rurek czy getrów. Szczytem mody na północ od Alp stały się – jak najbardziej to możliwe – bufiaste rękawy. Innym wyznacznikiem trendów były sajany, czyli włoskie kamizelki, o v-kształtnych i prostokątnych dekoltach, spod których wystawały koronkowe zdobienia i kołnierze. Nowością natomiast stał się płaski kapelusz, gdyż odkrycie głowy uchodziło nadal za nietakt. Ze średniowiecznych nakryć wyewoluowały zawoje, które wyglądały nieco jak wariacje na temat turbanów. Innym nakryciem męskim (sic!) były siatki koronkowe. Mimo stosowania kontrastu kolorystycznego oraz tkaninowego (łączenie połyskującego materiału z matowym) kolorem dominującym była czerń. Wywodziło się to z mody hiszpańskiej, która ówcześnie była mocarstwem europejskim narzucającym swoją dominację w wielu dziedzinach życia Europejczyków.

Jednym z plusów tej dominacji było to, że codziennie zmieniano odzież na czyściutką, świeżo wykrochmaloną. Działo się tak, ponieważ wierzono, że czysta odzież uwolni od chorób i jest najlepszym źródłem dbania o higienę. Łaźnie bowiem – tak popularne w średniowieczu – pod wpływem ówczesnych lekarzy, kojarzących je jako źródło zaraz, odeszły do lamusa. Kąpano się zatem jak najrzadziej można było.

Moda pierwszego okresu: wams
Nieco inaczej do tematu mody podchodzono w baroku. Europa podzieliła się na dwa style – zachodni i wschodni (od Polski na wschód). W krajach wyznania katolickiego i protestanckiego modę dyktowała Francja, która wówczas była hegemonem. Moda wówczas zmieniała się bardzo często – okres ten można podzielić na cztery etapy: pierwszy kontynuował modę renesansową o zmienionej kolorystyce opartej na bardzo jasnych barwach; drugi jest nam najbardziej znany, gdyż w ten sposób zawsze prezentują się słynni trzej muszkieterowie na srebrnym ekranie (obrazy van Dycka i Rembrandta); trzeci etap charakteryzuje się męskimi spodniami wzorowanymi na spódnicy, które nierzadko nimi właśnie były - dodatkowo złączone pośrodku guzikami; ostatni okres to dominacja elementów stroju żołnierskiego promowanego przez Ludwika IV, który sprzeciwiał się niewieścieniu mężczyzn. W tym też okresie umiejscawia się powstanie przodka krawatu, którym król zachwycił się, dokonując przeglądu wojsk najemnych z Chorwacji. Za czasów Króla Słońce doszło nawet do tego, że państwowe przepisy regulowały ubiór na dworze władcy. Całość mody męskiej dopełniały peruki, które na początku w kolorze naturalnych włosów przeszły metamorfozę i stały się pudrowanymi wymyślnymi konstrukcjami. Było to tak nieporadne, że czapki zaczęto nosić w rękach, gdyż mogłyby zniszczyć fryzurę.

Niestety za Francją przyszła również większa niechęć do kąpieli. Uważa się również powszechnie, że mocny zapach francuskich perfum ma swoje źródło w braku higieny oraz braku kanalizacji w Paryżu. Oczywiście elementem niezbędnym od tego czasu stały się również młoteczki do zbijania pcheł. Na szczęście ta moda, podobnie jak ubiór nie przemawiały do mieszkańców Polski i Europy Wschodniej. Narody słowiańskie oraz leżące dalej na wschodzie uznawały kąpiel za coś zwyczajnego i koniecznego. Dlatego też naigrywały się z „francuskich modnisi”. W Polsce ukształtowały się już tradycyjne stroje szlacheckie, które będą praktycznie niezmienne do czasów późnego oświecenia. Ciekawostką jest to, że współczesny narodowy strój izraelski jest wzorowany na polskim.
Moda XVIII wieku była rozwinięciem strojów zapoczątkowanych przez Ludwika XIV. Ubiór składał się z szustokoru – marynarki wywodzącej się ze stroju żołnierskiego podobnego do fraka, jednak bez jaskółczego ogona. Z czasem zastąpił go habit (węższa wersja), a później klasyczny frak. Spodnie zostały skrócone do połowy ud. Resztę stanowiły cienkie pończochy. Całość dopełniały czarne pantofle na niewielkim obcasie lub wysokie kozaki wzorowane na jeździeckich. Zrezygnowano natomiast z ogromnych peruk na rzecz mniejszych lub naturalnych włosów.

Londyn XIX wiek - wpływ na Paryż
W XIX wieku stolica mody męskiej przeniosła się z Paryża do Londynu. Tamtejszym elitom zawdzięczamy dzisiejszy strój wizytowy, casualowy, a nawet codzienny. To im zawdzięczamy surduty, kamizelki, spodnie oraz koszule, które mogą być proste bądź zdobione. Często wśród wyższych sfer używane były fraki. Jednak pod koniec wieku stawały się one coraz bardziej wyrafinowanym strojem. Współcześnie zarezerwowanym jedynie do uroczystości najwyższej rangi, które zdarzają się jedynie raz w życiu. Oczywiście przejście z mody francuskiej na angielską nie nastąpił od razu. Miała one swoje fazy przejściowe – od bufiastych rękawów fraków i pończoch, przez surdut kształtujący sylwetkę w literę X, aż do współczesnych. Kolorystyka także zmieniała się z tęczowej stopniowo w ciemniejsze kolory jesienne, by u końca epoki królowały brązy oraz ciemne żółcienie. Rozwijająca się moda na sport nie zmieniała zbytnio strojów. Kroje pozostawały takie same, a jedynie materiały zmieniały się na lżejsze.

Również temat higieny dopuścił po raz kolejny częste kąpiele. Ich brak uważany był coraz częściej za wyraz prymitywizmu. Zaczęto również coraz śmielej używać męskich kosmetyków, głównie perfum i pomady do włosów.


Zatem czy mężczyźni zmienili się tak bardzo u progu XXI wieku? Czy po chwili historii z masową odzieżą fabryczną zapomnieliśmy o indywidualizmie wyrażanym przez modę na różnego typu ubiory? Warto się zastanowić przez chwilę i pomyśleć, czy macho to jest to. Jeden bowiem będzie lepiej czuł się w ciuchach metro-, inny w drwalo-, a jeszcze inny w lumposeksualnych. Ważna jest wygoda oraz odpowiedzenie sobie na pytanie: czy faceci podlegają feminizacji czy może kobiety podlegają maskulinizacji?
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

20 listopada 2016

Pielgrzymka do źródeł chrześcijaństwa w Polsce

Źródła chrześcijaństwa w Polsce możemy podzielić ze względu na dwa aspekty – historyczny i religijny. Pierwszy z nich związany jest z powstaniem państwa polskiego. Drugi natomiast z wpływem pewnych wydarzeń na ugruntowaną już wiarę w Polsce.


Należy również zauważyć, że większość pielgrzymek odbywających się poza główne sanktuaria krajowe ma charakter turystyki religijnej. Wiąże się to z wykorzystaniem czasu wolnego w celu zwiedzania innych obiektów sakralnych i świeckich aniżeli docelowe sanktuarium.

Wyjazd zaplanowany jest z terenów południowej Polski i trwa około sześciu dni. W trakcie tej podróży przemierza się centralne ziemie naszego kraju, głównie wschodnią część Wielkopolski i Kujawy. Co motywowane jest aspektami historycznymi.

Zamek w Kórniku
Tytułową wędrówkę zaczynamy w Kórniku. Jest to miejscowość o rodowodzie średniowiecznym, której historia sięga XII wieku. Wtedy była to wioska rodowa Górków, jednej z najpotężniejszych ówcześnie rodzin szlacheckich. W XV wieku po uzyskaniu praw miejskich dla miejscowości wybudowali tam zamek, który po kilku modyfikacjach dokonanych przez kolejnych właścicieli przetrwał do dzisiaj. Obecnie w zachwyt wprowadzają elementy egzotyczne – południowa elewacja wzorowana na Tadź Mahal czy pierwsze piętro inspirowane grenadyjską Alhambrą. Poza tym wrażenie na zwiedzających wywołuje kolekcja dzieł sztuki, oryginalnie zachowane wnętrza oraz arboretum z największym w Polsce różanecznikiem.

Najważniejszym punktem nawiedzonym tego dnia jest Górka Klasztorna. W czasach przedchrześcijańskich był to jeden z najważniejszych miejsc kultu rodzimego. Znajdował się tam święty gaj, po którym pozostały małe kamienne instalacje w otaczającym współczesny klasztor lesie. Ważność tego miejsca spowodowana jest pierwszymi na ziemiach polskich objawieniami maryjnymi, które datuje się na rok 1079. Wielu wierzących patriotów wskazuje, że tak wczesne nawiedzenie maryjne w kraju na wpół pogańskim świadczy o randze kraju Polan w świecie chrześcijańskim. Obecnie opiekę nad tym sanktuarium sprawują Misjonarze Świętej Rodziny, którzy oferują pielgrzymom nocleg w swoim klasztorze.

Drugiego dnia nawiedzamy miejsca ważne dla początków państwa polskiego, czyli Ostrów Lednicki i Gniezno. W pierwszym z nich miał odbyć się właściwy chrzest Mieszka I, bowiem niektórzy z historyków uważają, że książę Polan był chrzczony trzy razy. Zabieg ten służyć miał udowodnieniu, że pogańscy bogowie nie istnieją i nie ześlą żadnej kary. Obecnie na wyspie wyeksponowano paladium książęce z kaplicą, w którym też zatrzymać się miał cesarz Otton III w drodze na zjazd gnieźnieński oraz fundamenty domostwa dla służby. Jezioro, na którym znajduje się Ostrów Jan Paweł II nazwał chrzcielnicą narodową.

Nieopodal znajdują się słynne Pola Lednickie, które od niedawna znane są jako osobna miejscowość. Powstały one z inicjatywy ojca Jana Góry, którego zainspirował Jan Paweł II i jego międzynarodowe spotkania z młodzieżą. Spotkania te odbywają się rokrocznie od 1997 roku i zawsze towarzyszy im motto. Cechą charakterystyczną Pól jest wielka brama-ryba, a spotykająca się młodzież jest ubrana na biało, co symbolizować ma Nowego Człowieka.

Katedra Gnieźnieńska
Ostatnim punktem drugiego dnia jest katedra gnieźnieńska. Jest ona matką wszystkich kościołów w Polsce, pierwszą katedrą. Do 1300 roku odbywały się w niej koronacje polskich królów. Bryła budowli w ciągu wieków zmieniała swój kształt od stylu preromańskiego po zbarokizowany gotyk. Najważniejszym elementem świątyni są znane każdemu Polakowi Drzwi Gnieźnieńskie z ilustracjami z życia świętego Wojciecha oraz konfesja tegoż misjonarza Prusaków nad jego relikwiarzem. Prawdopodobnie wzorowana była na Konfesji nad Grobem Świętego Piotra w Rzymie. Na uwagę zasługują także licznie zachowane detale gotyckie oraz elementy barokowe.

Trzeci dzień to Poznań. Miasto posiadające bardzo obfitą historię, która w epoce chrześcijańskiej rozpoczyna się w 968 roku, gdy Jordan, pierwszy biskup na terenie państwa Polan, obrał je jako swoją metropolię. Swoją rangę z czasów pierwszych Piastów zachował również w państwie elekcyjnym, gdzie miał prawo uczestniczenia w wyborze władcy. W wyniku sentymentu narodowego oraz udogodnień politycznych miasto rozwijało się bez przeszkód aż do potopu szwedzkiego, po którym już nigdy nie odzyskało świetności. Warto jednak wybrać się na renesansowy rynek, gdzie oprócz ratusza i kolorowych kamieniczek znajduje się sanktuarium Bożego Ciała. Z jego powstaniem wiąże się historia o profanacji trzech hostii przez miejscowych żydów, którzy przekupili mieszczanki, aby w ustach wyniosły Ciało Chrystusa. Wyznawcy religii mojżeszowej mieli nożem profanować je, a gdy widzieli, że nic się nie dzieje postanowili je wyrzucić na pole. Tam jeden z chłopów zauważył jak lewitowały o czym poinformował lokalny kler i burmistrza. Ci na początku nie chcieli wierzyć, jednak po krótkiej chwili pobiegli zobaczyć zjawisko, a jeden z proboszczów zabrał hostie. Później w ramach ekspiacji wybudowano sanktuarium.

Najważniejszy jest jednak Ostrów Tumski – dawna wyspa na Warcie oraz siedziba miejskiego oraz metropolitarnego kleru. Najważniejszą budowlą jest tam katedra, która szczyci się tytułem najstarszej w kraju. Gotyckie wnętrza zapierają dech w piersi, choć nie są w całości oryginalne co spowodowane jest pożogą wojenną, np. średniowieczny poliptyk przywieziony z Góry Śląskiej. Najważniejsze są podziemia, które skrywają pozostałości wcześniejszych katedr, grobowce biskupów poznańskich oraz grobowce pierwszych władców z dynastii Piastów. Choć tym ostatnim dedykowana jest Złota Kaplica w części głównej kościoła.

Po obwitych dniach miejskich nadszedł czas na spokojniejszy i wyciszający dzień, który zaczyna się w rotundzie świętego Prokopa w Strzelnie. Jest to największa rotunda romańska w Polsce, która przetrwała do dzisiaj. Kroniki datują jej powstanie na XII wiek, natomiast badania archeologiczne na XIII. Nawiedzający mury tej świątyni mogą sobie uświadomić jak małoliczne były średniowieczne miasteczka. Co jednak ważniejsze – znajdują się tam elementy wyjątkowe na skalę światową: kwadratowe prezbiterium oraz XIV wieczne stacje drogi krzyżowej wykonane w drewnie.

Jedna z kolumn
Równie ważny co rotunda jest Kościół Świętej Trójcy i Najświętszej Marii Panny. Choć podobnie jak większość polskich świątyń została zbarokizowana zostały w nim zachowane oryginalne elementy romańskie. Z zewnątrz widać bryłę budowli oraz tympanon fundacyjny, który przedstawia świętą Annę z maleńką Maryją na rękach. Natomiast po jej prawicy klęczy fundator (Piotr Wszeborowic) z prostym rzutem świątyni w ręku. Druga postać kobieca nie jest znana. Ciekawą figurę ma natomiast tympanon północny, który wygląda jak połączenie łuku romańskiego z gotyckim. Ważniejsze jest natomiast wnętrze. Zabytkiem klasy zerowej są rzeźbione kolumny romańskie. Podobne zachowały się jedynie w dwóch miejscach w Europie, w Santiago de Compostela oraz Bazylika świętego Marka w Wenecji. Na podporach przedstawione są cnoty i przywary, pośród których znajduje się naga kobieta symbolizująca prawdopodobnie rozpustę. Takie przedstawienie wewnątrz kościoła jest unikatowe w czasach powstania świątyni. Z duchowego punktu widzenia niezwykły jest relikwiarz w formie ołtarza. Jest miejsce przechowywania 658 różnych relikwii, co w połączeniu z innym kościołem w Strzelnie daje sumę relikwii przewyższającą ilością wszystkie relikwie będące we wszystkich świątyniach krakowskich.

Ze Strzelna warto udać się do Kruszwicy. Nie tylko ze względu na legendarną Mysią Wieżę oraz Jezioro Gopło, które jest tłem dramatu Juliusza Słowackiego „Balladyna”. Co ważniejsze znajduje się tam była katedra biskupa kujawskiego z XII wieku. Położona niemal w centrum Bazylika Kolegiacka pod wezwaniem świętych Piotra i Pawła ukazuje w pełni styl wielkich romańskich kościołów. W przeciwieństwie do wcześniejszych jej wystrój jest surowy. Interesujące są proste kamienne łuki oraz drewniane sklepienie typowe dla podobnych budowli na południe od Alp.

Na resztę dnia warto udać się do Lichenia. Jedno z największych sanktuariów maryjnych w Polsce, a na pewno z największą świątynią w naszym kraju. Historia tego miejsca kultu zaczyna się na początku XIX wieku. Wówczas jeden z żołnierzy ranny w bitwie pod Lipskiem, Tomasz Kłossowski, miał objawienie maryjne. Pewnego dnia wracając z pielgrzymki na Jasną Górę, we wsi Ligota zobaczył obraz Najświętszej Maryi Panny, który był zgodny z wizerunkiem, który widział podczas objawień. Po rozmowie z właścicielem postanowił obraz wziąć do siebie i powiesić w lasku nieopodal miejsca zamieszkania na jednej z sosen. W niedługim odstępie czasu jednak zmarł. Przed obrazem modlił się jedynie pasterz Mikołaj Sikatka, który jako jedyny pamiętał o wizerunku. Wówczas to jemu zaczęła objawiać się Matka Boska. Jego objawienia stały się znane. Prawdopodobnie z powodu proroctw jakie otrzymał, m.in. o pladze chorobowej oraz o odrodzeniu Polski, która wówczas była pod zaborami. Wkrótce uznano objawienia i wybudowano pierwszą świątynię, do której przeniesiono cudowny wizerunek. Nie ustąpiły jednak starania o budowę nowej świątyni, godniejszej Maryi. Cel udało się zrealizować w latach 1994-2004. Została wybudowana bazylika, której architektura wzbudza kontrowersje. Przez wielu nazwana sakralnym potworkiem architektonicznym.

Przedostatni dzień pielgrzymowania znowu dotyczy jednego miasta – tym razem jest nim Toruń. Oczywiście należy udać się na rynek, do kościołów Najświętszej Maryi Panny, Katedry świętych Janów czy też kościoła akademickiego. Pierwsze dwie świątynie znajdują się na trasie toruńskiego gotyku, trzecia natomiast jest przykładem baroku protestanckiego, co dla wielu może być zaskakujące. Warte uwagi na rynku Starego Torunia są jeszcze ratusz oraz kamienice – szczególnie Kamienica Pod Gwiazdą. Nie należy także zapomnieć o pomniku Mikołaja Kopernika.

Bazylika Najświętszej Maryi Panny
Gwiazdy Nowej Ewangelizacji i świętego Jana Pawła II
Ważniejsze jest jednak Radio Maryją, które kształtuje wiarę wielu milionów katolików w Polsce. Niezależnie od światopoglądu nie można odmówić temu medium siły, z którą głosi orędzie katolickie. Jego nowa siedziba znajduje się na obrzeżach miasta. Obok niej znajduje się najważniejsza budowla, cel pielgrzymki do tego miasta – Bazylika Najświętszej Maryi Panny Gwiazdy Nowej Ewangelizacji i świętego Jana Pawła II.

Jest to sanktuarium narodowe, które stanowi gest dziękczynny za wybór papieża Polaka, ale także za ukochanie Polski przez Maryję. Świątynia ta w swoim kunszcie nie ustępuje wielu kościołom, których historia liczona jest w wiekach. Prezbiterium urządzone jest jak osobista kaplica Jana Pawła II w Watykanie, łącznie z kopią obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej z podpisem tegoż świętego. Boczne ściany przedstawiają wizerunki największych polskich patriotów – nie tylko świętych, nie tylko katolików. Dla osób wyniesionych na ołtarze zarezerwowano przede wszystkim witraże. Chór natomiast zdobią freski przedstawiające sceny biblijne. Z drugiej strony prezbiterium znajduje się mozaika przedstawiająca Jezusa miłosiernego na świetlistym tle. W podziemiach natomiast znajduje się kaplica, w której wymieniani są z imienia i nazwiska Polacy ratujący żydów w czasie Drugiej Wojny Światowej. Najbliższa okolica świątyni stanowi integralną jej część. Znajdują się tam: droga różańcowa, naturalnej wielkości figury świętej rodziny, świętego Piotra oraz Mieszka i Dobrawy. Przed wejściem natomiast znajduje się ponad 2,5 metrowy Jan Paweł II, który stoi na moście.


Ostatni dzień to Warszawa. Zwiedzanie stolicy zaczyna się od pomnika nieznanego żołnierza ulokowanego w pozostałościach kolumnady Pałacu Saskiego. Miejsce to związane nieodzownie z odzyskaniem przez Polskę niepodległości po 123 latach niewoli. Stamtąd należy przejść na Krakowskie Przedmieście, a konkretnie pod Pałac Namiestnikowski, w którym rezydują prezydenci III RP. To w tym miejscu swój pierwszy publiczny koncert dał młody Fryderyk Chopin. Na ulicy przy której znajduje się rezydencja rozgrywały się także ważne dla naszej ojczyzny wydarzenia, m.in. krwawo stłumiona manifestacja polskości w 1861 roku. W podobny sposób, bez przelewu krwi, potraktowano demonstrację studencką w 1968 roku. U wylotu ulicy na Plac Zamkowy znajduje się świątynia, która w XVIII wieku stała się fundacją Stanisława Augusta Poniatowskiego, czyli kościół świętej Anny, z którego przemawiał Jan Paweł II w 1979 roku. Przyczyniło się to do kolejnych manifestacji narodowych. Symbolem polskości Starego Miasta jest oddany do użytku w 1984 roku Zamek Królewski, na którego odbudowę zorganizowana została zbiórka narodowa. Należy także wstąpić do nieopodal położonej Katedry świętego Jana Chrzciciela, w której świętowano uchwalenie Konstytucji 3. Maja. Całość pielgrzymki zakończymy w Muzeum Powstania Warszawskiego, które jest jednym z najsłynniejszych i najnowocześniejszych polskich muzeów.

Krzychu;) 
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

6 listopada 2016

Kto rządzi Kościołem?

W ciągu wieków Kościół przechodził różne modyfikacje – od zmiany obrzędów i języków używanych w liturgii, przez kryzysy, podziały do nieporozumień rozwiązywanych na drodze dialogu. Zdaje się, że jedynie władza w Kościele Rzymskiego Zachodu pozostała niezmienna. Czy aby na pewno?


Na początek zastanówmy się czym właściwie władza jest. Słownik języka polskiego w definicji podaje, że są to instytucje, organy bądź osoby, które poprzez możliwości rządzenia oddziaływają na innych. W Kościele Katolickim łączymy tą definicję poprzez zastąpienie „przecinków” spójnikiem „i”. Mamy bowiem niejako trzy elementy rządzące. Pierwszym i najważniejszym jest Bóg, który przekazał nam swoje niezmienne ustawy w Piśmie Świętym. Drugim jest hierarchia kościelna, o której szerzej trochę później. Trzecim natomiast są świeccy.

Zacznę od końca. Po ostatnim soborze Kościół stara się rehabilitować osoby świeckie w życiu Kościoła. Przez wieki bowiem byliśmy odsunięci od wszystkiego co dotyczyło duchowości oraz kierunku rozwoju jakichkolwiek jednostek terytorialnych Ciała Chrystusowego. Ostatnie pięćdziesiąt lat dało świeckim prawo o samostanowieniu. Polega ona na tworzeniu wspólnot, ich hierarchizacji oraz bezpośrednim wpływie na duchowieństwo. I tak – powstanie wspólnoty w parafii zależy tak samo od inicjatywy świeckich jak i osób posiadających sakrament święceń. Ich wewnętrzna natura również zależy od nas (oczywiście pod czułym okiem Kościoła). Decydujemy się na wybór swojego reprezentanta, animatora czy też lidera, którym też się poddajemy w życiu duchowym.

Wpływać na duchowieństwo możemy różnie – zaczynając od zwyczajnego życia parafii, angażowania jej w różne akcje aż po odwołanie/przeniesienie prezbitera czy też biskupa w ekstremalnych przypadkach, np. gdy jest zamieszany w sprawy sprzeciwiające się godności biskupiej (czynny udział w polityce, posiadanie kobiety na boku itp.). Niezwykła władza spoczywa także na rękach rodziców, którzy decydują o życiu duchowym dziecka do siódmego roku życia, bowiem później dziecko nie musi słuchać rodziców odnośnie wychowania w wierze (stąd tak ważne jest świadectwo wiary). Można zatem powiedzieć, że władza świeckich dotyczy tego co jest nam najbliższe.

Władza duchownych jest nieco bardziej skomplikowana. Wynika ona ze święceń, które są trzy stopniowe – diakonat, prezbiterat i episkopat. Aczkolwiek tylko dwa ostatnie stopnie dają możliwość uczestniczenia we władzy. Biskup sprawuje władzę całkowitą w swojej diecezji. I on wystarczy do istnienia kościoła hierarchicznego, bowiem ma władzę powoływania swoich pomocników, czyli prezbiterów. Księża otrzymują od biskupa wycinek jego „zobowiązań”, np. sprawowanie liturgii. Gdyby tak wyglądała sprawa tekst mógłby być zakończony.

W grę wchodzi Tradycja, czyli m.in. Katechizm Kościoła Katolickiego (KKK), Kodeks Prawa Kanonicznego (KPK), encykliki. I tak pojawiają się stopnie w hierarchii Kościelnej pochodzące z poza sakramentu święceń, np. proboszcz, wikary, dziekan. Jest to hierarchia duchowieństwa. W praktyce wygląda ona następująco: wikariusz podlega władzy proboszcza i biskupa, a pośrednio papiestwu; proboszcz podlega biskupowi i pośrednio papiestwu; biskup podlega władzy papieskiej. Do Ziemskiej Głowy Kościoła o rozwiązanie problemu z prezbiterem może zwrócić się jedynie biskup, w którym inkarnowany jest prezbiter. Papież nie może sam mieszać się w sprawy kościołów partykularnych, nie ma bowiem władzy absolutnej nad każdym księdzem. Dzieje się tak bowiem papież jest biskupem. Może on jedynie nadać pewne przywileje określonym duchownym oraz obsadzić wakat w diecezji. Reszta tytułów, np. kardynał, wiąże się jedynie z pewnymi przywilejami. Nie mają dodatkowych uprawnień ze względu na noszony tytuł.

Oprócz władzy osobowej pojawia się także kolegialna, np. Konferencja Episkopatu. Nie ma ona natomiast władzy rzeczywistej nad konkretną osobą, może jedynie wydać swoją opinię lub zarządzenie dla wspólnoty wobec jednostki. W przypadku Konferencji Episkopatu danego kraju ustala ona funkcjonowanie Kościoła w danym państwie w oparciu o KKK, KPK,  przywileje nadane przez Stolice Apostolską oraz tradycję funkcjonującą w danym państwie.


Władza Boga nie ogranicza się jednak jedynie do Pisma Świętego. JHWH jest bowiem Bogiem żywym i miłosiernym wobec swego Ludu. Odczytujemy ją m.in. w sumieniu. Sumienie jest o tyle ważnym Bożym organem, że postępowanie przeciwne zdrowemu sumieniu jest grzechem. Jest ono elementem wiążącym wszystkie trzy elementy władzy.

Krzychu;)
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

16 października 2016

Henrie Matisse „La Musique”, czyli kobiety na obrazach

O malarstwie można pisać wiele. Mogą to być profesjonalne opisy mistrzów, ale równie dobrze świeże interpretacje młodych umysłów. Każda ze stron ma swoje racje, przez co dochodzi do zaciętych dyskusji nad sensem i rolą sztuki.


Najwięcej estetycy mówili o tym w wieku XIX i XX, co doprowadziło do powstania wielu pięknych, ale również dziwnych kierunków w sztuce. W tyle nie pozostali również specjaliści odczytujący malarstwo, którzy stworzyli wiele nurtów interpretacji. W przypadku obrazu Henriego Matisse’a „La Musique” zaproponuję interpretację feministyczną.
Henri Matisse tworzył swoje dzieła jako dorosły mężczyzna czynny zawodowo. Z wykształcenia był prawnikiem, który pracował w sądzie w Le Cateau-Cambresis. Tam spotykał się z wieloma różnymi sprawami, które ukazały mu szerokie spektrum codziennego życia. Wykorzystał to doświadczenie, gdy w wieku 24 lat wstąpił do Paryskiej Szkoły Sztuk Pięknych. Tam poznał dwóch wielkich malarzy – van Gogha i Johna Petera Russella, których dzieła wpłynęły na jego styl. W ten sposób utworzył nowy kierunek w malarstwie, zwany już  za jego życia fowizmem.
„La Musique” powstał w 1939 roku, który był przełomowy dla artysty z powodu wybuchu wojny i konieczności zmierzenia się z okrucieństwem tego czasu. Obraz ma postać średniej wielkości kwadratu (115 x 115 cm) malowanego metodą oleju na płótnie. Zawiera w sobie wszystkie charakterystyczne cechy stylu Matissa, czyli kontrastowanie czystych (nie mieszanych) barw, czarne kontury oraz typ sceny rodzajowej. Obecnie dzieło znajduje się w Albright-Knox Art Gallery w Buffalo (USA).
Dzieło przedstawia dwie kobiety uczące się grać na gitarze. Jednak są one przedstawione w sposób nietypowy. Warto sobie zadać w tym miejscu pytania: dlaczego tak? Czy jest to skutek mody, jaka kobiety wówczas obowiązywała? A może preferencje autora podsunęły taki a nie inny charakter sportretowania kobiet? Zauważmy, że mają one silne rozbudowane biodra, co może wskazywać na dowartościowanie takiej sylwetki przez Matissa. Podpowiedzią także może być kolor skóry oraz egzotyczna roślinność znajdująca się na drugim planie. Wskazuje ona raczej na egzotyczny charakter scenki rodzajowej, bliższy kulturze południowoamerykańskiej aniżeli europejskiej. W tamtych rejonach świata od zawsze liczyły się kobiety, które miały bardziej obficie ukształtowane biodra i pośladki. Na taką interpretację pozwala także pierwotny styl autora, który zwracał się w stronę kultur innych niż europejska.
Instrument, na którym gra kobieta w niebieskim kostiumie, kojarzy nam się z muzyką XX wieku. Nic bardziej mylnego. Gitara znana jest w Europie już od X wieku. Od tego czasu jest to dosyć częsty motyw malarski. W ten sposób Matisse wykazuje jedność malarstwa europejskiego, mimo próby zerwania z nim przez artystów XX wieku.

Zwróćmy uwagę także na modę prezentowaną przez kobiety. Jedna z nich ma bardzo krótką, jak na owe czasy, spódnicę. Druga z nich ma ubrane spodnie. Może wskazywać to na pozycję kobiet, które wówczas walczyły o większy zakres swoich praw. Zwróćmy uwagę także na inne dwa elementy, które podkreślają taką możliwość. Pierwszym z nich jest nienaturalnie większe ramię prawej ręki kobiety w żółtej kreacji. W ikonie Trójcy Świętej Rublowa poszerzona ręka wskazywała na dwie natury Chrystusa, co później w innych dziełach sztuki stało się metodą na wskazywanie większego znaczenia postaci bez portretowania tej informacji wprost. Natomiast drugim zabiegiem eksponującym kobiety jest czerwień tła, które ewidentnie koresponduje z ich wielkimi postaciami.

Krzychu;)
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

2 października 2016

O co prosimy odmawiając Ojcze nasz...

Modlić nauczył nas jedyny i prawdziwy Syn Boży Jezus Chrystus. Zrobił to na wyraźną prośbę apostołów. Jest to na tyle uniwersalna modlitwa, że gdyby nie była kojarzona tylko z chrześcijaństwem mógłby się nią modlić każdy człowiek. Bez względu na wyznanie. Nie pada bowiem w niej ani jedno imię czy typowa dla chrześcijan nazwa.
Pierwszy problem, jaki pojawia się w związku z modlitwą to pytanie – która wersja jest prawdziwa, skoro znamy jej dwa przekazy? Wersja przekazana przez świętego Łukasza - choć krótsza - według biblistów wydaje się pierwotniejsza. Aczkolwiek do tradycji i liturgii weszła wersja palestyńska przekazana przez świętego Mateusza, której ślady znajdujemy w jednym z najważniejszych starożytnych dzieł chrześcijaństwa, czyli Didache.
Najważniejsze są jednak słowa, które wypowiadamy podczas modlitwy. Każde zdanie bowiem oznacza inną prośbę. Jako pierwszą wypowiadamy prośbę-błogosławieństwo. I tak „święć się imię Twoje” wskazuje na pierwszą osobę, o jaką winniśmy się troszczyć w naszym życiu, czyli o Boga. To właśnie Stwórca powinien być numerem jeden, co odczytujemy również w drugiej z intencji: „przyjdź Królestwo Twoje”. Wypowiadając te słowa, zwracamy uwagę Boga na to, że chcemy żyć w Jego obecności zawsze i wszędzie. Ale zanim będziemy mogli się z Nim spotkać osobowo, prosimy Go o to, abyśmy mogli żyć zgodnie z Jego zamysłem: „bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi”.
Wiadomo również, że jesteśmy powołani do wspólnoty nie tylko z Bogiem, ale również z drugim człowiekiem. Stąd też następne prośby skierowane są w stronę relacji międzyludzkich. Pomimo tego, że prosimy o chleb – czy to w znaczeniu dosłownym, czy to duchowym – prosimy o niego dla nas. Liczba mnoga nie jest tutaj bezzasadna, ponieważ Jezus powiedział, żeby każdy z nas wypowiadał te słowa w taki sposób. Stąd też jeżeli odmawiamy modlitwę indywidualnie, w swojej intencji, to przyjmuje ona formę modlitwy wstawienniczej za cały Kościół. Chrystus wiedział, że jesteśmy grzeszni i może to utrudnić wszystkie relacje, więc zobowiązał nas w tej modlitwie do miłosierdzia wobec innych. Piąta prośba jest bowiem zbliżona do polskiego powiedzenia „Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”. „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom” wypowiadane przez nas nawiązuje do naszych relacji z drugim człowiekiem. Powinniśmy sobie przy tym uświadomić także, że jesteśmy ponad grzechem, jaki wkrada się w nasze życie. Jeszcze dobitniej wyraża to szósta prośba, która nieco inaczej brzmi w oryginale, o czym pisze ojciec Jacek Salij w książce „Nadzieja poddawana próbom”. Wyjaśnia w niej m.in., że grecki termin peirasmós oznacza nie tylko „pokuszenie”, ale także „doświadczenie”. Wiemy bowiem, że Bóg poddawał wielu ludzi próbie, aby ich wydoskonalić. Jednak nie były to historie proste. Wręcz przeciwnie. Stąd też mamy prosić o ich lekkość. Całość zamyka intencja ochronna. Dotyczyć ona może zarówno osobowego zła w postaci demonów, ale także zła jako stanów czy rzeczy, które dotykają nas w codzienności. Pamiętać należy bowiem, że znaczenie modlitwy zależy od naszej intencji, naszego wewnętrznego usposobienia.

Jak łatwo dostrzec, modlitwa „Ojcze nasz” dzieli się na dwie części. Pierwsze trzy prośby dotyczą osoby Boga. Następne cztery dotyczą ludzi. Wszystkie są ułożone wg ważności, czyli od sprawy najważniejszej do sprawy bardzo ważnej.
Krzychu;)
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

18 września 2016

Kto naprawdę włada światem ‒ tajne loże i spiski

Kto rządzi światem? Jedno z odwiecznych pytań ludzkości. Pomijając sprawy religijne, powstało wiele różnych teorii. Jedne są bardziej, a inne mniej prawdopodobne. Zacznę od tych najbardziej fantastycznych.


Najpowszechniejsza teoria o rządach ogólnoświatowych dotyczy rasy reptilian. Mają być to istoty humanoidalne. W zależności od pseudonaukowców: wyewoluowały równolegle z dinozaurami lub są pochodzenia pozaziemskiego. Pierwsza z teorii wiąże się z eksperymentem myślowym przeprowadzonym przez Dale Russella, kanadyjskiego paleontologa. Rzecz warta większej uwagi, ponieważ można zaliczyć ją do grupy filozofii przyrody, dlatego że odwołuje się do metod naukowych w oparciu o hipotezę. Druga teoria ma podłoże ufologiczne i wyjaśnia podobne motywy religijne (np. smoki) wykorzystywane w różnych zakątkach świata, m.in. w Amerykach i Azji. Niezależnie od sposobu ich powstania reptilianie mieli uczynić sobie ludzi poddanymi. W pierwszej kolejności wykorzystywali strach, jaki wzbudzali w ludziach pierwotnych, a następnie parali się genetyką człowieka, tworząc istoty inteligentniejsze i bardziej zależne. Nauka jednak potrzebowała czasu, by było widać pierwsze efekty, stąd postanowili zapaść w stan hibernacji. Ich sen trwał jednak zbyt długo, więc nie mogli już działać jawnie, dlatego współcześnie mają korzystać ze zdobyczy swojej ewolucji, m.in. ze zmiennokształtności, dzięki której zastępują ludzi władzy swoimi osobnikami.

Równie nieprawdopodobna teoria, która posłużyła za motyw przewodni serialu „Z archiwum X”, dotyczy szaraków, czyli kosmitów z rozbitego statku w Roswell. Miał być to pierwszy kontakt ludzi z tymi istotami. W zależności od wersji szaraki miały krzyżować się z ludźmi w celu zwiększenia swojej puli genetycznej w zamian za technologię lub też miały dać technologię, za co ludzie powinni być im posłuszni. Wrażliwe jednostki obu gatunków mają starać się unaocznić spisek zawiązany przez rządzących.

Kilka bardziej prawdopodobnych teorii dotyczy grup narodowościowych bądź religijnych. Zalicza się do nich zarówno teorie rasistowskie, z najpowszechniejszą dotyczącą Żydów na czele, czy też te dotyczące chrystianofobii przedstawiane w sztuce bądź przez różne grupy społeczne, np. ogłupianie przez kler mas w celu wiernopoddańczej służby.
W ostatnim czasie modną grupą jest Iluminati. Jej zadaniem jest przejęcie władzy na świecie bez ingerencji politycznej, ponieważ polityka rodzi problemy. Ich celem mają być pieniądze, gdyż to one są prawdziwą władzą. Specjalizują się w show biznesie (głównie muzycznym), ponieważ odpowiada on za kształtowanie postaw ludzi całego świata. Aby nie ujawnić swej działalności, wykorzystują osoby utalentowane, które muszą spełnić kilka warunków: zachowywać tajemnicę, uczestniczyć w misteryjnym kulcie pokrewnym satanistycznemu, oddawać procent zarobku oraz być posłusznym wobec osób podstawionych, które będą kreowały ich wizerunek. Zwolennicy teorii spiskowych do kręgu osób wykreowanych w taki sposób zaliczają: Madonnę, Beyonce, Britney Spears, Beatlesów czy też Michela Jacksona. Ten ostatni miał zostać zamordowany, ponieważ chciał się odciąć i wyjawić światu prawdę. W ostatnim czasie grupa Iluminati stała się znana z kilku powodów, m.in. kadru z filmu o Kaczorze Donaldzie („Ask about Illuminati”) oraz z ostrzegania przed tą grupą na lekcjach religii w szkole czy też na rekolekcjach. Symbolem, którym mają się posługiwać jest oko opatrzności wpisane w trójkąt lub ostrosłup.

Są jednak teorie znacznie bardziej prawdopodobne. Jedna z nich wspomina Loże Masońskie. Jest to ugrupowanie filozoficzne wywodzące się ze średniowiecznego cechu murarskiego, który w XVII wieku przybrał charakter filozoficzny. Z czasem doszedł charakter misteryjny, który regulował tzw. rytuał. Doprowadziło to do utajnienia miejsc spotkań oraz zatajenia jakichkolwiek informacji o masonach. W organizacji wykreowała się hierarchia urzędów oraz samych Lóż. Od samego początku wolnomularstwo jest podzielone na dwa zwalczające się odłamy. Pierwszy, liczniejszy, uznaje istnienie jednego boga, który jest nazywany różnie przez różne religie. Drugi natomiast jest skrajnie ateistyczny, co podkreśla w swoich obrzędach, np. podczas wejścia do wielkiej sali członek loży wyrzeka się jakiejkolwiek wiary. W przeszłości do Loży Masońskiej należało wiele wpływowych osób, m.in. Stanisław August Poniatowski. Nie jest zatem wykluczone, że owa organizacja ma jakieś plany polityczne mimo otwarcia się na świat przez niektóre zebrania.

Inną grupą, która istnieje i spotyka się rokrocznie to Grupa Bilderberg. Składa się ona z około 120 osób, które pełnią jedne z najważniejszych funkcji w swoich krajach. Wielu członków nie znajduje się w tym gronie na stałe. Co bardziej interesujące – na spotkaniach coraz częściej pojawiają się Polacy, m.in. Jacek Rostowski. Oficjalnie są to spotkania towarzyskie, zatem wobec świata nie mają one charakteru wiążącego. Jednak tak naprawdę nie wiadomo jakie decyzje są wówczas podejmowane. Zwolennicy teorii spiskowych wskazują jakoby miał być to prawdziwy rząd światowy.

Jedynym stowarzyszeniem mającym swe źródło w świecie akademickim jest Czaszka i Kości. Powstało w 1832 roku na Uniwersytecie Yale i działa do dzisiaj. Ilość członków nigdy nie przekroczyła 2000, ponieważ co roku przyjmowanych jest maksymalnie 15 członków z przedostatniego roku studiów. Choć nie wiadomo jednak wiele o ich zamiarach, to dociekliwi ludzie tłumaczą, że tak naprawdę stowarzyszenie odpowiada za politykę Stanów Zjednoczonych. Ma być sprawcą wybuchu światowego terroryzmu oraz kryzysu gospodarczego w celu odwrócenia uwagi od swoich poczynań. Wielu jego członków zasiada w Białym Domu, w radach Wall Street czy też prowadzi wielomilionowe interesy gospodarcze.


Elementem łączącym wszystkie te grupy jest brak jawności odnośnie statusu, działania oraz drenująca wszystko ludzka wyobraźnia. Wiele osób do tej grupy włącza także Opus Dei mimo tego, że działa jawnie i wszelkie dane można pozyskać u członków oraz ze stron internetowych. Zatem trzeba, aby każdy człowiek myślał sam i analizował pewne dane pod wpływem zdrowego rozsądku. W przeciwnym razie staniemy się outsiderami oraz obiektem śmiechu.

Krzychu;)
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

4 września 2016

Ciemne Wieki pełne światła radości?

O istnieniu mitów dotyczących kwestii naukowych oraz historycznych wiemy od dawna. Z jednymi walczymy bardziej, a z innymi mniej – w zależności od światopoglądu. I tak dochodzimy do rehabilitacji wielu wynalazców, stanu wiedzy starożytnych czy ludzi utalentowanych, ale zapomnianych. Inaczej dzieje się w przypadku mitów dotyczących Kościoła.




Do najważniejszego z mitów, które dotyczą roli chrześcijaństwa w świecie, należy ten o stanie kultury europejskiej w średniowieczu. Na początku wspomnę tylko, że średniowiecze jest obok oświecenia najbardziej pronaukową epoką w historii ludzkości. To w tej epoce powstała idea współczesnych uniwersytetów, powszechnego szkolnictwa czy też nauk empirycznych. Wtedy też zaczęto doceniać to, co jest eksperymentalne. Owszem pojawia się zacofanie kulturowe oraz szwankuje myślenie abstrakcyjne w pierwszym okresie, ale to już rola prymitywnych Germanów, a nie Kościoła.


W celu jeszcze lepszego zrozumienia tematu ważnym jest, aby wspomnieć antyk i jego podejście do ciała. W Cesarstwie Rzymskim od I w. przed Chrystusem do końca tej epoki ścierały się dwa poglądy somatyczne. Pierwszym z nich, praktykowanym głównie przez cesarzy i jego świtę, był hedonizm, czyli krótko mówiąc: żyj, abyś posmakował każdego człowieka i każdej jego partii ciała, a przy tym aby twój język zasmakował wszystkiego. Wiązało się to z pseudointelektualnym charakterem władzy. Drugi typ, równie skrajny, który przenikał nawet do najniższych warstw społecznych, to platonizm. Szkoły bazujące na myśli Platona twierdziły zgodnie ze swoją mitologią, że ciało jest złe, niepotrzebne, więzi duszę itp. Jako że takie myślenie było rozpowszechnione wśród plebsu na długo przed ekspansją chrześcijaństwa, zostało przyjęte i dominowało do ok. wieku VI, aż Germanie “ostygli”.

Średniowiecze, odcinając się skutecznie od antyku, zerwało również z platońskim postrzeganiem świata. Zaczęto dostrzegać uczucia, co miało swoje pozytywne i negatywne strony. Jako pierwsi na nieco więcej luzu pozwolili sobie mnisi, którzy byli skrybami i przepisywali różne świeckie księgi. Umieszczali w nich ciekawe minatury infrograficzne.

Część z nas pewnie kojarzy artystyczne memy, które polegają na dopisywaniu śmiesznych zdań do obrazów lub ich fragmentów w celu rozluźnienia poważnego tonu malarstwa. Wśród nich prym wiodą ostatnio wspomniane miniatury, gdyż mają one bardzo różny charakter – od rysunków o podtekście erotycznym, przez mordercze króliki aż po ludzi w nienaturalnie śmiesznych pozach.

Z czasem podejście do uczuć zmieniło się w samych zakonach. Tam doszło do podziału wśród braci i kleru zakonnego na ludzi poważnych i luźniejszych. Do tych pierwszych należy święty Piotr Damiani, który uważał, że skoro wróg nie sprawia nam cierpienia, to my możemy sami się biczować, by tak cierpiąc, złączyć się z cierpiącym Chrystusem. Nieco inną drogę obrał święty Romuald, założyciel kamedułów. Też miał bezkompromisowe podejście do ciała – napisał jedną z najostrzejszych reguł zakonnych – ale wykazał się człowieczeństwem, przyjmując tzw. dar łez (tak, tak – to nie wymysł Odnowy czy oazy), który polegał na płakaniu jak bóbr podczas bliskiej obecności Boga w modlitwie czy podczas sprawowania sakramentów (głównie Eucharystii). Wiele radości w średniowieczu wniósł święty Franciszek. Jego duchowość skierowana do gminu była nacechowana afirmacją świata, o czym możemy przeczytać m.in. w jednym z opowiadań “Kwiatków św. Franciszka”, które mówi o tym, czym jest radość doskonała. Mimo że wybrał sposób życia ubogich, nie skreślał ludzi bogatych oraz radości, jakie może przynieść posiadanie pieniędzy.

Także inne warstwy społeczne doceniały rolę emocji w swoim życiu. Powszechnie znane są francuskie romanse rycerskie zwane chansons de geste. Tam oprócz żaru miłości, radości fizycznej i duchowej mamy opis niemal każdego z uczuć, które targa człowiekiem. Literatura średniowieczna oraz legendy wtedy powstałe mówią same za siebie. Bo któż z nas nie czytał o sławetnej pożodze podczas śmierci Rolanda czy też o zgubnej miłości Tristana i Izoldy lub o Arturze i jego kompanach? Odbiorcami tego typu dzieł było nie tylko rycerstwo, ale również chłopstwo, gdyż były to lektury czytane w przykościelnych szkołach lub przekazywane ustnie. Nie możemy zapomnieć o naszych rodzimych legendach, które również są pełne miłostek i zwrotów akcji (np. Legenda o Świtezi, o Wandzie co Niemca nie chciała).

Trochę inne uczucia targały handlowcami – wielką rolę odgrywał u nich nie tylko strach przed niebezpieczeństwem podróży, ale także chęć przeżywania różnych przygód oraz ciekawość świata. Historia Marco Polo jest oparta prawdopodobnie na kilku historiach o różnych średniowiecznych podróżnikach-handlowcach. Chęć ta była tak wysoka, że doszło do jej opisania w czwartej księdze Dekameronu. No i na koniec nie wypada nie wspomnieć o karczmach i zajazdach, w których organizowano mniejsze i większe uczty. Zdarzało się, że radosne harce uczestników trzeba było ukracać za pomocą odpowiedniego prawodawstwa (np. regulacje w gdańskim Dworze Artusa).

Krzychu;)
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

12 czerwca 2016

Dlaczego #JestemLepszegoSortu?

#JestemLepszegoSortu to nazwa pierwszej serii na moim YouTube'owym kanale. Celem tej publikacji jest odpowiedź na kilka pytań z nim związanych.


Jak nazywa się kanał?
Kanał jest sygnowany moim imieniem i nazwiskiem, ponieważ mam zamiar stworzyć kilka różnych serii filmowych. Nowy pomysł już w drodze ;)

Skąd pomysł na nazwę serii?
W jednej z wypowiedzi odnośnie KOD Jarosław Kaczyński powiedział, że odpowiedzialni są za to ludzie gorszego sortu. Nie podoba mi się taki język, który wywołuje agresję. Stąd też pomyślałem, że normalni ludzie są/powinni być lepszego sortu.

Dlaczego filmy kilkusekundowe?
W #JestemLepszegoSortu mówię o rzeczach oczywistych dla większości społeczeństwa, która niestety się zmniejsza. Są to elementy życia, który każdy z nas powinien znać. Te migawki mają wywołać minimum krytycznego myślenia u odbiorców. Choć pojawiają się również myśli, by nieco przedłużyć swoje wypowiedzi. Musi to być jednak zrobione z głową i regularnie - stąd na razie wstrzymuję się z takimi wypowiedziami. 

Jaka jest tematyka filmów?
Określiłbym ją jako ogólnospołeczna. Zazwyczaj wynika ona z wydarzenia, które niedawno mnie poruszyło lub też "chodziło za mną" od dłuższego czasu. Nie zajmuje żadnego stanowiska po jakiejkolwiek stronie sporu. Staram się mówić o rzeczach ogólnych. 

Czy masz jakieś cele odnośnie subskrypcji i wyświetleń?
Niekoniecznie. Cieszy mnie to jak filmy docierają do większej liczby osób oraz to, że kanał jest subskrybowany. Jednak podczas zakładania kanału nie liczyłem i nadal nie liczę na to, że znajdę się w gronie polskich YouTuberów. 

Uważam, że takie wyjaśnienie wystarczy. Pojawiają się bowiem jeszcze inne pytania, ale są one póki co pojedyncze i odpowiadam na nie na bieżąco. 

Krzychu;)
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

23 kwietnia 2016

Islam oczami Mahmeta

Nie ma na świecie człowieka, który nie słyszałby o islamie wielu bardziej lub mniej prawdziwych informacji. Część z nas ma nawet znajomych wierzących w Allaha. Jednak czy kiedykolwiek spróbowaliśmy się czegoś dowiedzieć o islamie od muzułmanów?

Właśnie to pytanie przyświecało mi, gdy sięgałem po „Życie świętego proroka Muhammada” autorstwa Hazrata Mirzy Bashir-Un-Dina Mahmuda Ahmada - tytuł wydany nakładem Islam International Publications Ltd. Nastawiałem się na czystą indoktrynację i możliwość odłożenia jej po zaledwie kilku stronach. Tak się jednak nie stało. Wręcz przeciwnie – sięgałem po nią w każdej wolnej chwili, by zweryfikować swój stan wiedzy o islamie. Nie zawiodłem się, choć książka ta ma swoje minusy, o czym później.

Autor biografii, wywodzący się z islamskiego kręgu kulturowego, stara się być obiektywny w tym, co pisze. Niestety nie wychodzi to zbyt dobrze, ponieważ książka pełna jest egzaltacji Proroka. W pierwszym momencie może być to męczące i odpychające. Jednak po pewnym czasie przyzwyczajamy się do tego sposobu narracji, jednocześnie uświadamiając sobie, że nie jest to zabieg literacki. W pewnych momentach wręcz czuć, że Hazrat pisze o Mahomecie w taki sposób, w jaki sam go sobie wyobraża. Jest to nie tylko zaufanie w misję Proroka jako posłannika jedynego prawdziwego boga, ale przede wszystkim fascynacja tą postacią. Uważam, że jest to niezwykła zaleta tej publikacji. 

Ukazanie kontekstu społeczno-kulturalnego pozostawia nas... w konsternacji. Czytelnik, który nie interesuje się islamem ani kulturą arabską, może pomyśleć, że autor stara się wybielić postać posłannika Allaha. Pojawiają się bowiem przekłamania historyczne, które niewątpliwie wpływają na odbiór książki przez przeciętnego Europejczyka. Natomiast, gdy po pozycję sięgnie osoba szczerze zainteresowana, szybko zorientuje się, że wynika to z religii, która Koran stawia ponad osiągnięciami nauki.

Nie można jednak usprawiedliwić wszystkiego kontekstem kulturowym czy religijnym. Łatwo dostrzec, że Hazrat nastawiony jest na czytelnika z tzw. Zachodu. Świadczą o tym fragmenty, które wspominają o mordowaniu ludzi przez wojska Mahometa czy jego zemście na nieposłusznych ziomkach, zestawione z opisami wypraw krzyżowców czy tzw. misji pokojowych na Bliskim Wschodzie, które to wybijały miejscową ludność w celu wzbogacenia się Stanów Zjednoczonych. Łatwo również dostrzec w doborze fragmentów Koranu i Sunny inspirację mowami czy kazaniami chrześcijańskimi, tak aby zdawały się one jak najbardziej znajome, np. „Zaprawdę, Bóg mi świadkiem, że nie zaznacie dziś kary ani potępienia”. Przedstawia również osoby, które tylko ze względu na wygląd Mahometa stwierdzały, że jest prawdziwym posłańcem, choć sam prorok zaznacza, że wyjątkowym wyglądem się nie odznaczał. 

Życiorys stanowi główną oś książki. Zostały w niej zawarte również inne informacje, m.in. znaczenie Kaaby w przedislamskiej Arabii czy praktyczne wskazówki dla zainteresowanych zmianą religii. Warto również wspomnieć o sposobie wydania książki, która po paru stronach może stać się uciążliwa. Prawdopodobnie wpływ na to miały koszty produkcji, gdyż w innym wypadku nikt nie pozwoliłby sobie na częściowe nachodzenie akapitów na siebie czy też ich niedopasowanie do strony. Również krój pisma czasami zmienia wielkość. 

Należy zaznaczyć, że nie jest to naukowa publikacja. Przynajmniej nie w naszym, europejskim znaczeniu. Brak w niej przypisów. Nie ma również w niej pełnego obiektywizmu. Pomimo tych braków, które dostrzeżemy, wertując książkę, warto po nią sięgnąć. Ukazuje ona bowiem myślenie muzułmanina, to jak postrzega świat. Pomimo skoku cywilizacyjnego, jakiego Arabowie doświadczyli w epoce ich świetności, książka ukazuje prawdziwe oblicze tej religii, jako wiary prostego ludu. Nie ma w niej zbytnio miejsca na moralne rozterki, przez co świat muzułmanów wydaje się czarno-biały. Lektura ta uzmysłowi nam, przynajmniej częściowo, jak na nasz świat patrzą imigranci, którzy przybywają do Europy.


Krzychu;)
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

1 kwietnia 2016

Animacje uniwersum DC

Historia wydawnictwa DC już za nami. Czas zająć się czymś o wiele ciekawszym, a więc filmami animowanymi błędnie nazywanymi w Polsce bajkami.

Można powiedzieć, że jest to naturalna droga rozwoju dla klatkowo konstruowanych komiksów. Choć dla nas to nie pojęte, jest to działalność warta miliony dolarów, ponieważ od zawsze animacje przyciągały do kin i przed ekrany telewizorów zarówno młodych, jak i starszych widzów. Wśród nich nie dominuje żadna grupa wiekowa.

Oczywiście ma to swoje konsekwencje. Przez wiele lat filmy animowane ze stajni DC nie pokazywały krwistej brutalności, seksu czy różnego typu ludzkich zboczeń. Choć pojawiają się niezwykłe bitwy, to ich skutki fizyczne dla bohaterów zawsze były wręcz niezauważalne, np. zamordowany Superman miał tylko jednego siniaka pod okiem i stróżkę krwi z nosa.

Filmy animowane ze świata DC dzielą się na sześć grup – filmy pełnometrażowe, krótkometrażowe, seriale, filmy pełnometrażowe będące częścią seriali, filmy pełnometrażowe będące twórczością fanów oraz filmy LEGO-DC.

Najwięcej na rynku jest oczywiście seriali animowanych, które są produkowane od 1966 roku. We wczesnym etapie dominowały postaci Batmana i Supermana. Było to związane z ówczesnym zachwytem nad kosmosem i możliwością odnalezienia inteligentnego życia. Człowiek-Nietoperz natomiast był ucieleśnieniem człowieka inteligentnego, bogatego i przebojowego, a jednocześnie prawego i sprawiedliwego. Innymi postaciami, które miały wtedy swój debiut na srebrnym ekranie, były: Aquaman (1968), Wonder Woman (w „Super Friends”, 1973), Plastic Man (1979) czy Kapitan Marvel (1981). Pojawiały się również drużyny super bohaterów, m.in. The Super Powers Team: Galactic Guardians. Co mnie zaskoczyło Batman poznawał wiele ciekawych postaci z różnych innych filmów animowanych, np. Tarzana. Do lat 90. historie w filmach animowanych miały charakter moralizatorski, przez co obecnie wydają się one mocno naciągane czy wręcz infantylne. Nie możemy jednak do tego podchodzić w taki sposób, gdyż na starsze obrazy należy patrzeć z punktu widzenia epoki.

Sytuacja się zmieniła w 1993 roku, gdy został wydany pierwszy film animowany ze stajni DC – „Batman: Mask of the Phantasm”. Seriale zaczęły korzystać z rozwiązań filmowych i historie choć jedno- czy dwuodcinkowe stawały się o wiele bardziej barwne. Pojawiły się moralne rozterki bohaterów, nietypowe rozwiązania zagadek czy w niesprzyjających okolicznościach współpraca pomiędzy bohaterami a wrogami. Powiewem świeżości dla seriali animowanych była również fabuła, która była realizowana przez pewną liczbę odcinków. Od początku XXI wieku zmieniła się strategia odnośnie animacji i rozwija się dwutorowo – są seriale typowe dla dzieci, które możemy śledzić np. na Cartoon Network, oraz są serie dla dojrzalszych widzów, np. Liga Młodych. Rozróżnienie pomiędzy tymi dwoma nurtami dokonuje się dzięki kresce, jaką animowane są postaci.

Filmy pełnometrażowe natomiast zachowują swoją uniwersalność wiekową. Daje to twórcom większe pole manewru. Nadal główną oś tworzy Batman i Superman ze względu na swoją pozycję w popkulturze, oraz dochody jakie przynoszą wszelkie gadżety z ich podobiznami. Są także wykorzystywani jako tło historii mniejszych postaci, jak np. Supergirl w „Superman/Batman: Apocalypse”. Filmy te potrafią trzymać w napięciu równie mocno, jak zwykłe filmy kinowe. Świetną ilustracją tego zdania mogą być „Justice League: The Flashpoint Paradox” czy „Batman: Assault on Arkham” (historia wprowadza do filmowego „Suicide Squad”!). Ostatnia z wymienionych animacji jest bardzo śmiała w realizacji, co dodatkowo służy urealnieniu przygód skazańców. Minusem tych wszystkich filmów było to, że żadne nie były ze sobą powiązane lub tworzyły najwyżej trójfilmową serię. Sytuacja zmieniła się w 2014 roku, gdy postanowiono stworzyć jednolite uniwersum animowane pod nazwą DC Animated Movie Universe. Być może zostanie ono włączone do szerokiego filmowo-serialowego uniwersum jako inny wymiar. Wszystkie filmy z tego świata nawiązują tylko do komiksów wydawanych w serii „The New 52”, a należą do nich: „Justice League: War” (opowieść o początkach Ligi Sprawiedliwości), „Son of Batman”, „Justice League: Throne of Atlantis” (opowieść o Aquamanie i jego dołączeniu do LS), „Batman vs. Robin”,  „Batman: Bad Blood” (opowieść o relacji Batmana do jego wszystkich pomocników) i najnowszy, który miał premierę 25 marca tego roku, „Justice League vs. Teen Titans”. Wszystkie te filmy możemy spokojnie oglądać ze znajomymi albo ze swoją drugą połówką.


Nieco inaczej sprawa wygląda z krótkometrażowymi animacjami. One skupiają się na pojedynczych bohaterach. Trwają maksymalnie osiemnaście minut i służą przedstawieniu postaci (np. seria DC Showcase), chociaż na początku miały charakter jednorodnych króciutkich historii. Myślę, że gratką jest Superman z 1941 roku (film poniżej) – jest to okres, gdy nie umie on jeszcze latać i skacze na dalekie odległości. A jeżeli lubimy spędzać czas ze swoimi dziećmi, to warto włączyć filmy z serii LEGO-DC. Są to takie głupiutkie komedyjki, które rozśmieszą całą rodzinę i naprawdę wciągną – no bo kto by nie chciał widzieć, jak w ramach pomocy bohaterowie wymieniają się dłoniami?

Krzychu ;)

Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

26 marca 2016

Sobota wieczorem - Dzień Trzeci, Ostatni

Wyszedł Syn Boży z czeluści. Ciało ma inne, niepodobne do nikogo. Jednak zostało coś z przed dwóch dni - dziurska w nadgarstkach, stopach, głowie, krwiaki na barkach. To one nas bolą najbardziej, bo dały ludziom ochronę przed nami. Już nas się nie boją. Skończyły się nasze panowania. Moje świątynie w Grecji zaczęły pustoszeć. Jedynie Ateny zdołałem utrzymać dłużej, ale i tam przegraliśmy.

Syn Boże pokazał się swoim ziomkom, którzy zaczęli wrzeszczeć na całym świecie Jego imię. Jeszcze nie skończyli. Nawet nasz nowy Szef w Arabii przegrywa. Nikt nie jest w stanie oprzeć się imieniu Jezus, które stało się tak silne jak jest w niebiosach. Wszyscy przegramy, bo ten który nas stworzył będzie panował wiecznie, a myśmy się mu sprzeciwili... 

Teraz walczymy o utrzymanie z Kościołem, którego nic nie może zniszczyć. Nawet nasza najlepsza strategia zawodzi... To był nasz koniec panowania, a Kościół przynosi nam kres istnienia razem z ludźmi...

Matthias Grünewald, Zmartwychwstanie

Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

25 marca 2016

Piątek - Dzień Drugi

Impreza się skończyła. Nie bez powodu strach Go obleciał. Poszedł sobie porozmawiać z Tym kogo zwał Ojcem. Szefu się dwoił i troił, by coś ugrać. Jezus wręcz medytował, ale nie jak mój kumpel ze wschodu. To był dialog strachu z posłuszeństwem i miłością. U nas co innego było miłością, ale nie wnikam. Patrzyłem jak w pewnym momencie Szefa ogarnęło szaleństwo radości i strachu. Nagle się wycofał, a nam kazał pilnować. Podszedłem do Jego ziomków, którzy spali. Nagle wparował wzburzony Jezus, nas odsunął samym wzrokiem tak, że zamarliśmy i nie potrafiliśmy nic zrobić. Swoich ziomków opieprzył. Robił to częściej, ale nigdy w taki sposób. Następnie wrócił jeszcze chwilę pogadać z Ojcem. 

Nagle Szefu pełen dumy prowadził żołnierzy, którzy Jezusa aresztowali i pobili. Nagle coś nas oślepiło, że nawet Szefu nie wiedział co się stało. Żołnierze od siedmiu boleści padli. Chwilę później wszystko wróciło do normy. Szef prowadząc żołnierzy przyprowadził nas do sali, gdzie byli wieśniacy. Część z nich słuchała moich braci. Wszystko robiliśmy co Szef kazał, a on zajął się kilkoma kapłanami Świątyni. Poddali mu się praktycznie bez walki. Szacun. Później nienazwany jeszcze kumpel omamił kilka osób, które opluwały i szturchały Jezusa. Tak się spodobało to szefowi, że powiedział do niego, aby się od niego nie oddalał, bo jeszcze zrobi wiele w historii. I nic dziwnego, skoro teraz 1/3 świata do niego się modli jako do boga.

Szybko pojawiliśmy się w znanym mi miejscu - Piłat równy koleś, który hołdował mi co dzień. Jego żona była dziwna, ale mogłem na niego liczyć. Szefu kazał się wszystkim znaleźć w tym miejscu. Cały świat miał pozostać pusty, bo w tym miejscu miało rozegrać się nasze zwycięstwo. Tak myśleliśmy, że było. Jednak później się okazało to naszą zgubą, szczególnie moją. Ale nie wiedzieliśmy. Zrobiliśmy co mieliśmy zrobić i został skazany na śmierć.

No i przyszła kolej na wykonanie wyroku. Zwyczaj barbarzyńskich Rzymian był taki, że wcześniej jeszcze turbowali skazańca. Szefu powiedział, żebyśmy się wyżyli. Tutaj chciał się wykazać koleś bez imienia. Kaci momentalnie podchwycili jego gadkę i niemal zabił już teraz Hipisa-Pacyfistę. Widać miał posłuch u wieśniaków czego skutkiem była obietnica Szefa, że będzie nowym bogiem. Baran jeden... Kiedy człowiek wyglądający gorzej niż zarzynane zwierze niósł swoje belki nowy bóg podburzał tłum jak jeszcze nie potrafił żaden z nas. Szef był zadowolony, ale i zaniepokojony jego siłą. Wszystkich nas i swojego syna widziała ta jedyna kobieta, która zawsze potrafiła nas przegonić. To Matka tego Faceta. Wiedziała coś więcej niż my przez co nie czuliśmy się dobrze... Dziwnie wtedy nie kazała mu rezygnować - inaczej niż inne kobiety. Wiedziała, że ta męka i nadchodząca śmierć jest naszym końcem. Nie mówiła jednak nic. 

Gdy już Jezus umierał ten nadgorliwy idiota, wbrew poleceniu Szefa, nakłonił jednego z wieśniaków skazanego na śmierć obok Pacyfisty, by naskoczył na Umęczonego. Patrzyliśmy z dumą na Hipisa jak umiera, ale gdy wyzionął ducha stało się coś dla nas okropnego. Wszyscy umarli, których mogliśmy dręczyć zostali uwolnieni. Szef się wkurzył i wyżywał się na nas, nadal to robi. Nadgorliwca wysłał do Arabii, gdzie po kilkuset latach udało mu się nakłonić jednego wieśniaka, by nazwał go bogiem. Tymczasem uwolnienie z czeluści to był dopiero początek zwiększenia naszych mąk z ręki Szefa. Wszyscy ludzie, którzy zostali uwolnieni coś robili z Synem Bożym, Bogiem jak się przekonaliśmy. Tego się nie da opisać. Nie mamy takiej mocy. To był początek...
Jezus Chrystus umierający na krzyżu, Sztrasburski malarz
źródło: 
The Yorck Project: 10.000 Meisterwerke der Malerei. DVD-ROM, 2002

Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

24 marca 2016

Czwartek - Dzień Pierwszy

Z pewnością znacie Jezusa. Taki trochę hipis - jakbyście to współcześnie nazwali. Nie zabijaj, nie myśl źle, bla bla bla... No cóż. Dziwny trochę pacyfista. Protestował przeciwko urzędowi Wielkiej Świątyni, ale jednocześnie nie chciał się od niej oderwać. W sumie dziwak jakich wówczas było mnóstwo. Z tą różnicą, że pociągał ludzi mową, a nie agitacją w przeciwieństwie do wcześniejszego mesjasza, który wystawił swoich ludzi na morderstwo. Wracając jednak do sprawy.

Miał zjeść kolację przed Paschą (?) lub podczas niej. Nie pamiętam, nie chcę pamiętać. W sumie nikt poza nimi nie wie. Sala załatwiona. Impreza się rozkręca. Wszyscy w pozach półleżących. Było bez kobiet, bez muz, ale i tak było dobrze. Do momentu, aż się zrobiło dziwnie poważnie i podniośle. Znam Kolesia, więc pewnie jakiś kolejny wywód chciał przedstawić. A tu lipa - najpierw powiedział kto w Jego paczce jest sprzedawczykiem. Ja bym to trochę krwawiej załatwił, ale On tylko żarełkiem go wskazał. "OK, niech ci będzie" pomyślałem. Później wziął kawałek jakiejś wieśniaczej szmaty, miskę i zaczął myć swoim sługom nogi. U mnie to robiliby mi. Gdybym mógł to bym Go wtedy wyśmiał, ale nie mogłem. Tylko jeden się kapnął co się kroi, więc chciał się zamienić. Jedyny, który coś myśli - dałbym mu coś za to. A ten co - powiedział, żeby siedział cicho i przyjął to. Że niby to lekcja pokory, którą mają zapamiętać i zawsze ją stosować. Śmiać mi się chciało, bo jeszcze nie wiedziałem jakie to będzie miało skutki. Szefu coś podejrzewał, ale nic nie chciał mówić.

Po tym wszystkim nareszcie przyszła pora na winko - nie byle jakie. Najlepsze w okolicy. Toast zawsze musi być. U mnie nigdy go nie brakowało. A On znowu jak typowy żyd. Błogosławi i każe robić tak samo. Przy czym każe jeść swoje ciało (sic!). Mózg parował wtedy, ale teraz parzy. Ustanowił coś, czego nie mogli zaniechać. Teraz się to nazywa Eucharystią. Przy czym teraz wiem, że to jest moc, której szefu się obawiał. W sumie mi też z czasem ludzie zaczęli takie zdolności przypisywać. Przypisywać... Właśnie... Tyle, że wy teraz macie prawdziwą broń do obrony przed wszystkim, co jest złe. Na szczęście ktoś mnie i kilku moich ziomków wspomina.
Ikona ustanowienia Eucharystii, autor:?
Źródło: wordpress.com

Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

Popularne posty: