31 grudnia 2015

Bajka na Nowy Rok!

Bajka została przeze mnie napisana kilka tygodni temu dla gimnazjalistów i uczniów szkół średnich. Postaci są wzorowane na znanych mi osobach, podobnie jej przebieg. Wszystkim nie życzę takiej przemiany w nadchodzącym roku. Z Nowonarodzonym Chrystusem w sercu życzę spokojnej przemiany.


Dawno, dawno temu… W sumie nie tak dawno był sobie pewien człowiek. Miał on wielorakie problemy. Lubił korzystać z wszelkich uciech życia doczesnego. Bynajmniej nie chodzi tutaj o różnego typu wyjazdy w góry, kulturalne spotkania studentów w pubach czy organizowanie domówek. Niezmiernie często korzystał z alkoholu, narkotyków oraz niezobowiązującego seksu z nowo poznanymi kobietami.

Dzisiejsza historia zaczyna się na ostatniej w życiu libacji Tomka. Postanowił, że wystąpi w piwnych zawodach w wyniku czego szybko wprowadził się w stan upojenia alkoholowego. Jako, że miał ogromne doświadczenie w tym stanie nie stracił przytomności umysłu. Pomyślał, że dobrze będzie jak zapali zioło i skorzysta z mocniejszego dopalacza. Pożyczył pieniądze od kumpla i poszedł na miasto.

Po długich poszukiwaniach znalazł dilera. Usłyszał o nowym narkotyku zwanym kosmiczny strzał. Gdy przechodził koło kościoła, w którym odbywało się nabożeństwo, postanowił się zatrzymać, aby zanegować wszystko co się tam dzieje. Wszedł i po krótkim słuchaniu kaznodziei postanowił zrobić sobie zastrzyk z narkotykiem. Dodało mu to animuszu. Zaczął krzyczeć i wyzywać znajdujących się tam chrześcijan. Kilku rosłych mężczyzn postanowiło interweniować. Ku ich zaskoczeniu zaprotestowała młoda dziewczyna. Nazywała się Arleta. Kojarzyła chłopaka, gdyż chodzili na ten sam wydział. Odezwała się nie tylko ze względu na znajomość, ale przede wszystkim przez to, że poczuła to podczas modlitwy. Poprosiła księdza, by odpowiedział na wszystko, co mówił Tomek. Tak też się stało.

Chłopak jednak nie chciał słuchać i postanowił, że opuści świątynię. Tak naprawdę była to ostatnia próba przemówienia przez Boga do jego świadomości. Wiedział bowiem, że narkotyk, który został wstrzyknięty do jego żył był tzw. złotym strzałem. Wracając na imprezę przechodził przez niemal pustą jezdnię. Potrącił go jednak samochód. Skutkiem tego było zabranie Tomka do szpitala – został podłączony do wielu różnych maszyn. Szybko również podjęto próbę detoksykacji jego organizmu. W tym samym czasie chłopak przeżywał coś niezwykłego.

Jezus postanowił w sposób bezpośredni pokazać chłopcu co się stanie, gdy nie zmieni swojego życia na lepsze. Najpierw zstąpili do piekieł – tam w wielkich mękach zobaczył skutek wiecznego braku miłości Trójcy. Chrystus wyjaśnił, że całym swym życiem

decydujemy o wyborze na sądzie szczegółowym zaraz po naszej śmierci. Pan zobaczył myśli Tomka, dlatego zabrał go do czyśćca. Powiedział mu, że to jest miejsce, w którym dokonuje się oczyszczenie poprzez odpowiedzialne prześledzenie swojego życia. Przeznaczone jest ono dla ludzi dobrych, którzy świadomie podejmowali decyzje wbrew Miłości Bożej. Niebo, do którego się udali było najbardziej zaskakujące. Nie było to miejsce, w którym trwała wieczna Msza jak sobie wyobrażał. Było tam pełno śmiechu i radości w Trójcy obecności. Jezus wskazał mu miejsce podpisane „Tomasz – mój ukochany syn”. W tym momencie ocknął się w pokoju szpitalnym zupełnie sam. Nikt nie przejął się jego nieobecnością do końca imprezy oraz tym, że nikt go nie widział od trzech dni. Zrozumiał, że jest coś nie tak skoro nawet poinformowana rodzina się nie pojawiła. Przekonał się, że nie był to sen.

Postanowił, że zmieni swoje życie. Nie stało się to natychmiast. Powoli wychodził ze swojego środowiska dając nieświadomie świadectwo swojej przemiany. Zaczął powoli ufać Kościołowi, znalazł tam dziewczynę. Zmienił studia. Założył rodzinę. Jak potoczyły się jego losy dalej – nie wiem. Jednego jestem pewien – możesz takiego Tomka spotkać niemal na każdym rogu ulicy.

Krzychu;)

Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

20 grudnia 2015

Święta na Śląsku od kuchni

Wigilia, podobnie jak błogosławienie pokarmów w Wielką Sobotę, to tradycja w wielu domach większa aniżeli sama uroczystość, jaką poprzedza. Rodzina gromadzi się przy jednym stole, nikt nie może zostać sam. 

Wszystko ma swoje miejsce - od niedawna również "Kevin sam w domu". Szał zakupów zaczyna się już pod koniec października (sic!), prezenty dla dzieci kosztują niemal całą pożyczkę, a każdy "artysta" stara się nagrać świąteczny kicz. W całym zamieszaniu zapominamy o Bożym Narodzeniu, a nawet o samej tradycji wigilijnej.

PRZYGOTOWANIE DO WIGILII

Na Śląsku przygotowania do Bożego Narodzenia oraz całego okresu świątecznego trwają niemal cały rok. Zaczynają się niemal dokładnie dwanaście miesięcy wcześniej. Wtedy to należy zrobić surowe ciasto piernikowe, które w Wigilię dzieli się co najmniej na dwie części. Z jednej robi się ciasteczka o różnych kształtach i rozmiarach. Część z nich ląduje na choince. Z reszty ciasta piecze się piernik w podłużnej formie. Tradycja niektórych regionów Śląska nakazuje, by piec je na drugi dzień po Barbórce. Zanim upiecze się ciasto, należy ususzyć owoce i pozbierać orzechy. Czas ku temu jest w okresie letnim oraz wczesnojesiennym. Potrzebna do tego jest cała rodzina - dzieci zbierają dary natury, a rodzice drylują i suszą. Również te smakołyki dzieli się na dwie grupy - jedne są zostawione do spożycia w czasie wieczerzy, zaś inne służą jako składnik potraw.
Te z kolei przygotowywało się na kilka dni przed Wigilią, choć kulminacja następowała w przeddzień Bożego Narodzenia. Zapach wypieków, jaki rozchodzi się z kuchni po cały domu, zapowiada zbliżającą się wieczerzę. Dla łasuchów jest z pewnością nie do wytrzymania, gdyż tradycyjnie Wigilia jest dniem postnym na Śląsku. Z dziećmi nie ma większego problemu, gdyż te "wygania się" na dwór. Problem stanowią mężczyźni, którzy lubią skubnąć sobie tego i owego. Mają jednak inne, bardziej bojowe zadanie - zabić świątecznego karpia. Ryba ta pojawiła się na śląskich stołach już w średniowieczu pod wpływem czeskich zwyczajów, a później jej popularność się umocniła na skutek tradycji dolnoaustriackich. Gdy zwierzę już jest zabite i upieczone, czas rozsiąść się przy stole.

WIGILIA

Moczka
Choć świętowanie tego wieczoru jest zwyczajem polskim, który przeniknął na Śląsk kilkaset lat temu, jego organizacja wygląda całkowicie inaczej. Jedynym wspólnym elementem jest chyba tylko opłatek, którym dzielimy się z bliskimi. Nie wiem, jak jest w Polsce, ale tutaj czas dzielenia się jest różny. Dzieje się to albo przed posiłkiem, albo po.
Pierwszą różnicą, jaka jest łatwo zauważalna, jest grono rodzinne, w którym spożywamy wieczerzę. Obce są zjazdy, które widzimy w serialach albo słyszymy z opowieści. Na Śląsku świętuje się w gronie najbliższej rodziny, tj. w obrębie tej, z którą mieszkamy na co dzień. Inaczej wygląda również ilość i potrawy na stole. Tradycyjnie powinno ich być sześć, zaś żadna z nich nie występuje poza naszym regionem. W ogóle nie pojawia się mięso. Ponadto nasza kolacja wigilijna ma charakter obiadowy, co wywołuje zdziwienie już na nieopodal będącym Zagłębiu Dąbrowskim. Zaś rodzaje potraw, jakie się pojawiają, zależą od miejscowości. Są jednak pewne elementy wspólne.
Tak się przekłada makówki
Jedyna zupa, która wlicza się w skład śląskiego stołu wigilijnego, to siemieniotka zwana także konopiotką. Gotuje się ją z ziaren siemienia. Przyjmuje ona formę zupy kremowej. Dodaje się do niej skwarki chlebowe, żeby była bardziej do jedzenia aniżeli do picia. Na drugie danie podaje się sałatkę z ziemniaków oraz karpia. Na deser podaje się zupę na słodko, czyli moczkę. Robi się ją z ciasta piernikowego oraz orzechów, rodzynków i kompotów (śliwkowego i agrestowego). Innym smakołykiem na słodko są makówki - jest to przekładany bułką paryską mak na słodko z bakaliami. Całość się zalewa bądź podlewa mlekiem.
Zależnie od miejscowości na stole pojawiają się również gotowane ziemniaki, kołacz z serem, kapusta z grochem, pierniczki oraz śliszki. Tą ostatnią potrawę robi się niemal wszędzie inaczej. I tak w opolskiej części są to moczone w mleku kawałki suchego kołacza; w cieszyńskiej części są to gotowane kluski ziemniaczane; natomiast w obrębie tak zwanego województwa górnośląskiego są to gotowane kluski z mąki pszennej, wody lub mleka z odrobiną soli.

PO WIECZERZY

Gdy wszyscy już zjedzą i odpoczną, udają się na pasterkę, która jest kulminacyjnym momentem Bożego Narodzenia. Po mszy świętej wszyscy składają sąsiadom i znajomym życzenia. Zaś do domu przychodzi Dzieciątko, które z nieba przynosi prezenty dla domowników. O tym dowiadują się rano dzieci, które starają obudzić się jak najwcześniej. W części opolskiej Śląska pociechy swe prezenty dostają już po kolacji i kolędowaniu. Uroczystość 25 grudnia dalej jest świętowana w gronie najbliższej rodziny. Po rozpakowaniu prezentów i śniadaniu dzieci razem z jedną z osób, które nie były na pasterce (zazwyczaj babcia albo dziadek), idą do kościoła. Po mszy dzieci wymieniają się informacjami, co każdy dostał. Po wszystkim je się uroczysty obiad i podwieczorek, po których całą rodziną udaje się do kościoła, aby zobaczyć szopkę. Często się również zdarza, że tata bierze swoje pociechy i objeżdżają wszystkie okoliczne kościoły, aby porównać, która z stajenek betlejemskich jest najlepsza.
Na tym nie kończy się świętowanie. Całość na Śląsku jest rozciągnięta aż do szóstego stycznia. Niemal w każdym dniu jest jakiś ważny element tradycji. O tym może innym razem.

Wszystkim czytelnikom życzę Bożego Narodzenia w sercu, aby Bóg zagościł w sercu każdego z nas, a bliscy nie poszli w odstawkę.

Krzychu;)
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

12 grudnia 2015

Śląska kuchnia cz. II

Śląska kuchnia ma być przede wszystkim sycąca. Jest prosta aczkolwiek pojawiają się smaki, jak na warunki chłopskie, dość egzotyczne. Mitem jest kojarzenie potraw śląskich jako ciężkich i niezdrowych. Wiele bowiem zależy od naszego podejścia do przyrządzanych dań. Współcześnie nie musimy jeść tyle ile nasi przodkowie, czasami nie musimy dodawać tłuszczu - spokojnie można wejść w XXI wiek nie tracąc tradycji.

Obiad

Obiad niemal zawsze był dwudaniowy. Wyjątek stanowiły dni postne, czyli piątki. Gdy obydwoje rodziców pracowało wtedy dzieci szły do dziadków – nawet jeżeli była to wioska obok i trzeba było dojeżdżać. Dawniej musiał być konkretny, bo chłop miał być jak trzydrzwiowa szafa – szeroki, choć niekoniecznie od mięśni. Kobieta z kolei musiała posturą dorównywać młodym facetom, a nawet być większą od nich. Trzeba było mieć za co chwycić, a też musiała pracować fizycznie. 

Zupy, które stanowią pierwsze danie to: cyganiony żur, wodzionka i germuszka. O ile drugiej z wymienionych nie trzeba opisywać, bowiem stała się powszechnie znana o tyle pozostałe trzeba opisać. Jak nie trudno się domyślić cyganiony żur swą nazwę zawdzięcza podobieństwem do polskiego żurku. Wynika ono ze smaku. Sam proces gotowania różni się diametralnie, ponieważ jego podstawą jest maślanka lub kefir, do którego się dodaje mąkę i przyprawy. W tym samym czasie zagotowuje się wodę z ziołami. Następnie łączy się oba tak, aby produkt mleczny się nie zważył. Z kolei germuszka nie ma swojego odpowiednika w znanej mi kuchni polskiej. Jest to zupa krem z chleba.

Druga część obiadu jest bardziej konkretna. Jej podstawą są ziemniaki - gotowane lub smażone, Niemal zawsze stanowiły część całości. Dodatki są różne. Może to być kapusta zasmażana na maśle i mące lub sosie beszamelowym oraz fragment jakiegoś mięsa (np. schabu) z sosem. Innym daniem z wykorzystaniem kartofli jest ciaperkapusta z klopsami z mięsa mielonego. Można również ugotować je w mundurkach i zjeść ze śledziami w sosie cebulowym.

Powyższe obiady były przygotowywane "bez tydziń". Niedzielnym obiadem były rozpowszechnione w Polsce kluski śląskie z sosem, modrom kapustą i roladą. Mało kto wie, że można wyróżnić trzy rodzaje klusek: czarne, z dziurką i okrągłe. Pierwsze z nich robi się poprzez dodanie do ciasta surowego startego ziemniaka - im dłużej leży w kuchni (maks. 6 godzin) tym ciasto będzie ciemniejsze. Różnica pomiędzy dwoma następnymi rodzajami jest w składnikach i wykonaniu. W okrągłych nie robi się dziurki, a zamiast mąki ziemniaczanej dodaje się pszenną.  Zupą poprzedzającą ten zestaw jest zazwyczaj rosół.

Co zrobić w poniedziałek jeżeli zostały kluski z obiadu? Można je upiec na blasze (jeżeli mamy jeszcze piec węglowy) lub na patelni bez tłuszczu. Dotyczy to zarówno upieczonych jak i surowych kulek. Blachkluchy zrobione z surowego ciasta można zjeść na słodko. Zazwyczaj był to wtedy obiad jednodaniowy. 

Przepisów na jedno danie jest na śląsku więcej, np. ziemniaki z kiszką/maślanką, żebroczka czy tzw. śląski raj. Dwa ostatnie stanowią egzotykę wobec ziemniaczanego dominium. Żebroczkę robi się bowiem z pomocą ryżu i mleka, a następnie zapieka w piekarniku. Pije się do niej zieloną herbatę. Śląski raj z kolei to kluski na parze dołączone do ugotowanego mięsa wędzonego z sosem śliwkowym na bazie bulionu z gotowanej porcji wędzonej. 

Trochę dużo tego wyszło, dlatego do następnego razu.

Krzychu ;)
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

6 grudnia 2015

Śląska kuchnia


Kuchnia na Górnym Śląsku, tak jak wszędzie w Europie, dzieliła się na arystokratyczną, mieszczańską i chłopską. Pierwsza z nich była kuchnią międzynarodową, rzadko kiedy pojawiały się na stołach bogatej szlachty dania regionalne. Wśród dań burżuazji dominowało różnego typu mięso. Bogatsza część tej warstwy społecznej również stołowali się na modłę zachodnią. Chłopi gotowali jak najróżniej – stąd też mamy regionalne specjały.


Miejsce spotkań

Dawniej środek ciężkości znajdował się w starszej części rodziny, a konkretnie miejscem spotkań był dom dziadków. Inaczej niż dzisiaj, kiedy wszyscy starają się eksponować swoje dzieci. Coraz częściej bywa nawet tak, że babcia i dziadek są odwiedzani tylko dwa razy w roku. Jeszcze około 50 lat temu było to kilka razy w miesiącu. Posiłki te zawsze miały charakter obiadowy z podwieczorkiem. Dni pewne, w czasie których spotykały się różne pokolenia to:
• Nowy Rok,
• odpust,
• obiad lub śniadanie wielkanocne,
• Śmiergus,
• urodziny,
• pierwszy września,
• Wszystkich Świętych,
• Wigilia.

Śniadanie

Pierwszy posiłek w śląskim domu wyglądał różne – zależało to od czasu jaki posiadała gospodyni bądź osoba głodna. Nie zawsze bowiem kobieta była cały czas w kuchni. Tak naprawdę w domu  w sposób widoczny rządziła płeć piękna. Mężczyźni byli w znacznej części pod pantoflem – nie było to nic nadzwyczajnego ani wstydliwego. Dzieci najbardziej cieszyły się z mlecznych zup na śniadanie, bowiem były one robione na słodko. Składnikami takich zup mogły być: chleb, makaron, lane ciasto, lub płatki owsiane. Dodawało się również suszone owoce. Możemy powiedzieć, że wówczas powstawał pełnowartościowy posiłek.

Podstawą śniadania był zawsze chleb. Może być on zrobiony na słodko aczkolwiek przeważają słone dodatki. Najbardziej zaskakującym zdaje się być smalec z jabłkami, śliwkami i ziołami. Taka próba uzdrowienia tłuszczu zwierzęcego. Innymi rzeczami, które lądowały na kanapce bądź przy niej to: ser domowy, powidła, banany, wędliny, kaszanka, bułczanka bądź śledzie. Ryby nas nie powinny dziwić. Niekiedy możemy przeczytać, że przed industrializacją Śląska w rzekach i strumieniach istniały słodkowodne perłopławy – nie dziwić więc powinno nas, gdyby w jakiejś książce znaleźlibyśmy przepisy na przygotowanie małż, ślimaków itp. Ciekawą opcja jest smażonka. Jest to podobne pod względem budowy do omletu. Jednak efekt końcowy to pasta do smarowania pieczywa.

Śniadanie nie mogło się obejść bez czegoś do picia - nawet jeżeli na śniadanie była zupa mleczna. Herbata, którą teraz pijemy pojawiła się w czasach industrializacji śląska. Musi być to czaj. Jednak zamiast cytryny dodawało się plasterki pigwy. Jest to owoc rosnący na krzaczkach – przypomina nieco dziką gruszkę, ale kolor może mieć żółty, zielony albo czerwony. Typowe napoje to kawa po turecku bądź też zbożowa oraz kakaoszale, który zaparza się ze skorup ziaren kakaowca. Ostatnio pojawia się w całej Polsce jako element tzw. zdrowej żywności.

Na razie to byłoby na tyle, aby was nie zniechęcić.
Krzychu;)

PS Nie ma takiego czegoś jak Mikołajki - jest dzień świętego Mikołaja. Na Śląsku jego wygląd jest następujący.  
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

14 listopada 2015

A z Francją było tak...

O ataku w Paryżu nie trzeba nikogo uświadamiać - wszędzie są wzmianki. Mam jednak wrażenie, że świat nie krzyczy tak jak to było po ataku na WTC, Londyn czy Madryt. Media nie nadążają z filtrowaniem informacji czy już się przyzwyczailiśmy z powodu ISIS? Może przemoc, którą traktujemy jako codzienną rozrywkę rodzinną przytępiła nasze zmysły? Nie wiem. Dzisiaj zajmijmy się winnymi tych ataków.

A było tak spokojnie

Na początku Bliski Wschód i Afryka Północna były rejonami pełnymi niemal codziennych konfliktów. Przyszło chrześcijaństwo - uspokoiło się na kilkaset lat. Później na horyzoncie pojawił się islam - krótka wojna i kolejny okres (chyba najdłuższy) spokoju. Oczywiście nie liczę tutaj waśni wewnątrz narodowych, gdyż te zdarzały się także w innych krajach na świecie. Kres spokoju przyniósł wiek XIX i kolonizacja basenu Morza Śródziemnego. Byli to Europejczycy, których od wieków kultura arabska kojarzyła z chrześcijanami. Doszło więc do prostego złożenia oraz rodzenia się pierwszych ekstremizmów religijnych. 

Kolejnymi kluczowymi momentami były główne wydarzenia XX wieku, w których mimowolnie mieszkańcy Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu brali udział. Zacząć trzeba od dwóch wojen światowych - krwawe walki w imię ideologi obcej autochtonom, wyzysk i gwałt na każdym polu życia człowieka. Siłowe rozwiązanie kwestii państwa żydowskiego i pierwsza interwencja USA w regionie. Później atak ZSRR na Afganistan oraz wszystkie misje Amerykańskie. To tylko niektóre z ran, które pozostały w pamięci, która jest inaczej niż u nas przechowywana. W kulturze semickiej stanowi ona podstawę świadomości bytowej.

"Multikulti"

Wielokulturowość jest zjawiskiem w historii niemal codziennym. Od odkryć geograficznych proces ten w zjawiskowym tempie wzrasta. Dotyczył on jednak niemal wyłącznie trzech kontynentów: obu Ameryk i Australii oraz jednego państwa europejskiego, czyli Wielkiej Brytanii. Zjednoczone Królestwo było wyjątkowe ze względu na ogromną ilość koloni zamorskich.

Zatrzymajmy się jednak na chwilę na kraju, z którym zjawisko "multikulti" nam się najbardziej kojarzy, a mianowicie z Niemcami. Zaczęło się w 1961r. podpisaniem umowy o rekrutacji tureckiej siły roboczej do Niemiec. Idea była szczytna - zatrudnić, zapłacić i odprawić z powrotem do swojego kraju. Po paru latach jednak zauważono, że nic z tego, dlatego postawiono na integrację każdego z pokoleń. Tutaj jednak pies jest pogrzebany, bowiem wskazywało się "ty jesteś obcy, dlatego musisz się zmienić". Przyczyniło się to do gettyzacji dzielnic wywołując skutek całkowicie odwrotny od tego co mieli politycy w zamyśle. Doprowadziło to do przyznania w 2011r. przez Angelę Merkel, że państwo wielokulturowe jest pomyłką i się nie sprawdza. 

Nieco inaczej sprawa wyglądała sprawa we Francji. Ich wersję nazwałbym "neomultikulti", ponieważ nie dochodziło tam do procesu sfrancuzienia. Próbowano stworzyć nowe społeczeństwo, które wpisywałoby się w osiągnięcia rewolucji francuskiej czego przejawem jest zakaz noszenia symboli religijnych i kulturowych w miejscach publicznych. Ludziom w drugim i trzecim pokoleniu żyjącym we Francji nakazano porzucenie własnej tożsamości. To samo próbuje się z nowo przybyłymi. Taki zabieg nie jest trudny do wykonania w kraju, w którym mentalna prawica już nie istnieje w polityce.

Inne problemy

Warto też wskazać na to co przyciąga ludzi do Starej Europy, czyli benefity. Znani są z tego Polacy, ale tak samo postępują Pakistańczycy, Syryjczycy, Libijczycy itp. Prawie wszyscy jadą do kraju, który pod względem finansowym jest niemal rajem. Nie pracują lub pracują dorywczo, a kasa spływa. Pod tym względem wstyd mi za Polaków.

Do ekstremizmów w Europie przyczynia się również załamanie tradycyjnych wartości moralno-społecznych, które narzuca się siłą. Nikomu chyba nie trzeba przedstawiać stosunku islamu i chrześcijaństwa do homoseksualizmu, prostytucji, pornografii, legalizacji - innych niż tradycyjne małżeństwa - związków, agresji skrajnie lewicowych ruchów feministycznych czy fundamentalizmu narodowościowego.

Podsumowanie

Nie jest mi żal ani jednego z państw, w których dokonały się zamachy. Każde z nich ma swoje za uszami. Politycy żyją jakby w oderwaniu od społeczeństwa. Wszelkie ruchy społeczne, które kończą się wprowadzeniem do sejmu kończą tak samo. A demokracja bezpośrednia nawet nie wchodzi w grę, bo żaden polityk nie zgadza się na oddanie władzy. Jedynie współczuję i modlę się za rodziny ofiar zamachów. Może w końcu staną się przyczyną zmian w krajach sterroryzowanych. 

Krzychu ;)
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

8 listopada 2015

Przecież ksiądz ma kobietę na boku...

Zdanie tytułowe jest jednym z najczęstszych "argumentów na nie" przywoływanych w kontekście spowiedzi. Jest to z jednej strony zrozumiałe (zgorszenie) a z drugiej śmieszne (co to ma do mojego życia). Nie bez powodu zaczynam od tej kontrowersyjnej treści bowiem dzisiaj chciałbym przedstawić kilka "typów księży w konfesjonale".

Od początku

Rzeczywistość spowiedzi obecna była w Kościele od jego początku. Zaczyna się od Ewangelii gdzie Jezus niemal na każdym kroku odpuszcza grzechy wiernym. Później odchodząc zostawił rodzącemu Kościołowi "prawo" do tego miłosierdzia: "Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane" (J 20, 22-23). W okresie antyku i wczesnego średniowiecza sakrament ten miał charakter publicznego wyznawania grzechów - najpierw jednokrotnego w ciągu całego życia(!), a następnie wielokrotnego. W okresie między V a VII wiekiem w wyniku misji iroszkockich na kontynencie rozprzestrzeniła się forma uszna wyznawania grzechów - nadal w formie bezpośredniej rozmowy z kapłanem. Znany nam konfesjonał został wprowadzony przez Tridentino w celu zwiększenia intymności oraz poniekąd zwiększenia komfortu (zmniejszenia poczucia wstydu).

Ksiądz w konfesjonale

Rola duchownego w przebiegu sakramentu pokuty i pojednania jest tak ważna jak mleka krowiego w cieście drożdżowym. Może to być moment przełomowy nawrócenia/nawracania się lub chwila rezygnacji/zgorszenia. Robotnicy albo o tym zapominają, albo mają to w nosie. Dlatego powinniśmy cenić i dziękować Bogu za osoby, które poważnie traktują swoją posługę. Sam będąc na parafii kilka lat temu widziałem jak jeden z moich kolegów księży się przygotowuje, aby być prawdziwym w tym co robi (do tego stopnia, że nosił karteczkę ze sobą, żeby w trakcie rozmowy z penitentem nie zapomnieć formuły spowiedniczej).

Dochodząc do głównego tematu wpisu przedstawiam kilka "typów" spowiedników, z którymi miałem do czynienia/czytałem o nich/na których znajomi się skarżyli:
  1. fideista - koleś, który twierdzi, że wszystkie problemy wystarczy załatwić modlitwą i po kłopocie (por. Fides et ratio);
  2. psycholog - facet twierdzący, że w "tym i tym" przypadku spowiedź nic nie da i trzeba to załatwić u psychologa/psychiatry (por. FeR);
  3. ignorant - osoba mająca na półce w pokoju nauczanie Kościoła, będąca sama dla penitentów instancją moralną, np. masturbacja nie jest grzechem - to normalne dla faceta;
  4. mistyk - ksiądz, który żyje w bliskiej relacji z Jezusem do tego stopnia, że dochodzi niekiedy do rozpoznania sumienia i wie wtedy o rzeczach, o których nikomu nie mówiłeś bądź nie miał możliwości konkretnej rzeczy usłyszeć;
  5. kaznodzieja - ksiądz, który nie ma "super pouczeń", ale się przygotowuje, stara się, jest wyrozumiały i sprawiedliwy - pozytywnie normalny;
  6. mądrala - koleś, który nie da się wyspowiadać - nie dopuszcza do głosu lub przerywa w trakcie wypowiedzi - bo ma odpowiedź na ciebie, np. wszedłem kiedyś na Jasnej Górze do konfesjonału, nie zdążyłem się przeżegnać, a ojciec stwierdził już, że przyda mi się psychiatra...;
  7. czytelnik - osoba modląca się bądź czytająca w trakcie spowiedzi;
  8. biskup - biskup we własnej osobie będący w konfesjonale.
Podsumowanie

Moje doświadczenie z "konfesjonałem" jest długie i burzliwe - raz lepsze, raz gorsze. Ważne jest jednak, aby nie przejmować się księżmi będącymi w "budce", ponieważ przychodzimy tam do Chrystusa. Wiem, że brzmi to jak typowa papka katolicka, ale tak jest. Z powodu takiego podejścia udało mi się wyspowiadać u "mądrali". 

Rozumiem również, że postawy księży wywołują zgorszenie. Pamiętajmy, że księża są z ludzi wzięci, przez ludzi wychowani i dla ludzi przekazani - zatem jaka jest kondycja społeczeństwa taka też kapłańska. To jest również nasza odpowiedzialność, żeby bydło nie szło do seminarium i stamtąd nie wychodziło.

A co wy myślicie o spowiedzi? 

Krzychu;)
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

1 listopada 2015

Jak to?! Luteranie?!

Nasza wiedza o zborze ewangelicko-augsburskim czy luteranizmie jest przekazywana bardzo schematycznie oraz stereotypowo. Cały czas przedstawia się ich jako anty-świętych, zwolenników sola scriptura albo jako przeciwników transsubstancjacji całkowitej. Nie pokazuje się ich myśli na resztę ważkich dla chrześcijan tematów. W wypadku Sądu, cząstkowego lub Ostatecznego, myli się zazwyczaj denominacje. Przeanalizujmy zatem cytat i komentarze z oficjalnych wypowiedzi Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP.            
Konfesja Augsburska art. XVII

Jest to jeden z podstawowych dokumentów, na którym opiera się wiara ww. wspólnoty. Wymienione są w niej podstawowe prawdy wiary zboru, a także spis nauk potępionych. 

O przyjściu Chrystusa na sąd
Kościoły nasze uczą, że przy końcu świata Chrystus się zjawi, by odprawić sąd, i wskrzesi wszystkich zmarłych: pobożnym i wybranym da żywot wieczny i radość wiekuistą, a bezbożników i diabłów potępi, by cierpieli bez końca. Kościoły nasze potępiają anabaptystów, mniemających, iż kary ludzi potępionych i diabłów mają się skończyć w przyszłości. Potępiają też innych, którzy obecnie szerzą poglądy żydowskie, że przed wskrzeszeniem zmarłych pobożni obejma rządy nad światem, zdławiwszy wszędzie bezbożników.[1]

            Artykuł ten jako jedyny porusza kwestie rozdziału sprawiedliwych od niesprawiedliwych. Filip Melanchton będący autorem całej Konfesji, potwierdza naukę, którą ówcześni uznawali za starożytną[2]. Zgodnie z wizją protestujących przeciwko jarzmu Kościoła Rzymskiego Jezus jako Syn Boży swą mocą doprowadzi do powstania z martwych wszystkich ludzi. Wówczas moc Boża okaże swą wielkość wobec całego stworzenia. Nie odcina się również od ówczesnego sposobu myślenia chrześcijan jakoby Trójjedyny miał potępiać i skazywać na cierpienie. 

Wizje mrocznej rozprawy po śmierci 
odnaleźć możemy już w malarstwie późnośredniowiecznym[3].

            Wracając do tematu – samo ujęcie Boga jako sprawiedliwego sędziego wywodzi się z myśli jurydycznej Kościoła Katolickiego, która swe początki znajduje w prawie rzymskim. Rzymianie, jak i inne ludy starożytne, podchodziły do kodeksu w niezwykle surowy sposób. Takie wątki w myśli protestujących nie są więc niczym nowym jak na ówczesne czasy. Zmiana następuje dopiero w wyniku ewolucji doktryny, której artykuł XVII się oparł. Obowiązuje on również dzisiaj co dla nas zdaje się bardzo anachroniczne, ponieważ Kościół Katolicki zmienił swą naukę; aczkolwiek jej przebłyski możemy nadal znaleźć w sześciu prawdach wiary[4].
            W części wykluczającej znajdują się poglądy anabaptystyczne oraz żydowskie. W ten sposób odrzucone zostają wątki tzw. pustego piekła oraz ludzkiej zdolności zaprowadzenia ładu w naturze. Obydwie szkoły nie zostały uznane już w starożytnym Kościele co uznają również protestujący.

Komentarz do wizji Sądu          

Ksiądz Jan Motyka[5] w swym artykule[6] poruszającym kwestie życia wiecznego porusza tematykę jurydyczną czasów ostatecznych. Jego styl wypowiedzi różni się całkowicie od języka jakiego używał Filip Melanchton.

            Decydujące jest stanowisko Jezusa. On dlatego zaniepokoił nas groźnymi wizjami sądu ostatecznego, ponieważ nasze istnienie rzeczywiście zmierza ku tej chwili. Jezus nie mógł tego przemilczeć z miłości do prawdy i do ludzi. Musiał ostrzegać, napominać, wzywać do zachowania czujności. Słowa Jego nie przestają być Ewangelią, tchną i wtedy miłością Bożą, gdy rozbrzmiewają jak rozpaczliwy krzyk ostrzegawczy, który pragnie uchronić przed niebezpieczeństwem. Nie można więc przemilczać tych spraw, tym bardziej że do dzisiejszego człowieka nie można odnieść słów apostoła Pawła. (…) Żywa wiara w Boga jest ściśle związana z wiarą w sąd Boży i zbawienie. (…) Jeśli komu wiara w sąd ostateczny wydaje się nierealną, to znaczy, że stracił poczucie odpowiedzialności przed Bogiem i brak mu czujności. Współczesny teolog i filozof dr Karol Hein porównał Kościół do olbrzymiego mostu stalowego, wspierającego się na dwóch filarach. Pierwszy filar stanowi Słowo Boże, zakon i Ewangelia o Jezusie Chrystusie, o Jego Krzyżu i zmartwychwstaniu. Ten filar jest widoczny w naszym doczesnym życiu. Drugi filar jest niewidoczny, gdyż znajduje się na brzegu tamtego świata, ale przez wiarę jesteśmy pewni jego istnienia. Tym filarem jest wiara w sąd Boży, zbawienie i życie wieczne. Żaden z tych filarów nie może się zachwiać; jeśliby runął jeden z nich, drugi również straci rację bytu. Wtedy Kościół straci swe znaczenie, a człowiek zgubi sens życia.

            Z obrazu przedstawionego nam przez pastora wynika, że Sąd Ostateczny jest wynikiem Bożej miłości. Należy on również do nieodzownego depozytu Ewangelii jako wyraz szczególnej troski miłości. Jan Motyka zaliczył też, za Karolem Heinem, rozliczenie ludzkości do filaru wiary chrześcijańskiej podtrzymujący realność i sensowność drogi Jezusa.  


Podsumowanie

To jest tylko cząstka z podstawowych elementów dialogu ekumenicznego. Namawiam zatem wszystkich, aby samemu się wgryźć w temat. Nie jest to proste, ale też nie jest niemożliwe. Trzeba być jednak uważnym.

Pozdrawiam
Krzychu ;)



[1] F. Melanchton, Konfesja augsburska, [dostęp 27.10.2015r] http://old.luteranie.pl/pl/index.php?D=145
[2] F. Melanchton, Apologia konfesji augsburskiej, [dostęp 27.10.2015r]
http://www.luteranie.konfesyjni.pl/index.php/teologia/ksiegi-symboliczne/45-apologia-konfesji-augsburskiej#art17
[3] Sąd ostateczny przedstawiany w tryptykach dzielony był na trzy części: dobrych – prawa strona obrazowa, złych – lewa strona obrazowa i centralna część przeznaczona na wizję Sądu właściwego i Boga.
[4] Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za złe karze.
[5] Najdłużej działający polski pastor żyjący w latach 1910-2006. Znany był z licznych artykułów w prasie kościelnej - często apologetycznych, zajmował się ewangelickim małżeństwem, małżeństwami o różnej przynależności wyznaniowej, etyką, był autorem podręcznika do nauki konfirmacyjnej "Abym był jego własnością", popularnego wykładu dogmatyki ewangelickiej, zawartego w dwóch tomach książki "Bóg i my" oraz postylli domowej "Z wiary dla wiary". Był też współautorem modlitewnika "Bądź z nami, Panie!" oraz Śpiewnika Kościelnego z roku 1964.
[6] J. Motyka, O nowe spojrzenie na naukę o rzeczach ostatecznych, w: J. Motyka, „Bóg i my – wprowadzenie do dogmatyki” [dostęp 27.10.2015r]
http://www.luteranie.pl/materialy/ks_jan_motyka_o_nowe_spojrzenie_na_nauke_o_rzeczach_ostatecznych,1471.html
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

23 października 2015

Świadkowie Jehowy - judaizm czy chrześcijaństwo?

Wszyscy znamy, większość nie lubi omawianego "tworu". Jedni nazywają sektą, a inni normalną wiarą. Ja do niedawna, jako laik, miałem problemy co powiedzieć znajomym, gdy pytali mnie, czy w denominacji chrześcijańskiej mieszczą się Świadkowie Jehowy. Zacząłem czytać, studiować i obraz mi się wykrystalizował. Czas przedstawić w kilku krytycznych zdaniach główne założenia Świadków Jehowy.

Stosunek do chrześcijaństwa

Na początku warto zaznaczyć, że kierują się naukami odrzuconymi podczas pierwszych soborów Kościoła Powszechnego. Stawia ich to niejako w opozycji do wszystkiego co nazywamy chrześcijaństwem. Jest to o tyle intrygujące, że sami określają się jedynymi prawdziwymi spadkobiercami Apostołów.

Ale to już było...

  • Trójosobowy Bóg - główne ich postulaty nie są nam obce. Znamy je z pierwszych wieków historii Kościoła. Podobnie jak arianie odrzucają oni dogmat o Trójcy Świętej, który jest jedną z podstaw do tego, aby móc mówić o chrześcijaństwie. Uzasadniają to tym, iż nigdzie w Piśmie Świętym nie ma mowy o trynitaryzmie. Jezusa uważają za pierworodnego Syna, który jest poddany Jehowie i stoi pod nim w hierarchii bytów (podobnie jak logos u Filona Aleksandryjskiego). Drugą osobę naszej Trójcy często utożsamiają ze starotestamentalnym Archaniołem Michałem. Duch Święty z kolei jest uznawany jako czynna Moc Boża, energia. W swej istocie jest porównywany do działania prądu elektrycznego. Swoje przekonanie podsumowują zarówno z Biblii, jak i z matematyki (1*3≠1).

  • Stosunek do Syna - w związku z powyższą wizją życia Jezusa nie mogło nastąpić Zmartwychwstanie. W to też wierzą Świadkowie Jehowy. Uważają, że rozpadł się na atomy, aby móc przyjąć ponownie duchową formę Archanioła. Rozumując w ten sposób nie może być mowy o odkupieniu. W swym opisie przypominają oni schematyczną gnozę Szymona Maga, który przedstawia życie Jezusa jako walkę o wyzwolenie z ciała i uznaniu jedynie ducha jako prawdziwe stworzenie.

  • Stosunek do Starego Testamentu - kolejną kolumną, która podpiera sektę jest odrzucenie Prawa Mojżeszowego. Zabieg ten tłumaczy się tym, iż Jezus zniósł to dziedzictwo. W związku z czym dekalog ich nie obowiązuje, uznają go tylko jako cenną wskazówkę na życiowej drodze. Po części przypomina to naukę Marcjona o dwóch bogach – on podobnie odrzucił Stary Testament jako sprzeczny z przesłaniem Jezusa, który w chrześcijaństwie jest Tym, który wypełnia Prawo.

  • Dobro i zło - w tej kwestii ich podejście podobne to zaratusztrianizmu, który wraz z gnozą przeniknął do umysłów pierwszych chrześcijan. Z wyżej wymienionej religii gnoza zapożyczyła wizję dwóch synów bożych, którzy walczyli na początku i będą walczyć na końcu czasu. Według Świadków Jehowy lucyfer obok Logosu był jutrzenką, która śpiewała Jedynemu Bogu. Jezus po dostaniu się do Nieba usiadł po prawicy Boga, ale nie rozpoczął swego królowania. Do 1914 roku rolę tą sprawował Jego brat, który co jakiś czas stępował na ziemię i mieszał w sercach ludzi. Dowodem na ten stan rzeczy ma być wybuch Wielkiej Wojny.

  • Zbawienie - na końcu czasów dostąpią Zbawienia nie wszyscy lecz tylko wybrani z pośród grona ich głównych członków, bowiem zostanie zbawionych jedynie 144 tysiące osób. To również przypomina naukę gnostycką, gdyż u nich świat również był podzielony na lepszych i gorszych. Jeszcze jedno jest ważne - uważają oni, iż po śmierci ostatecznie będą w Raju co zostało odrzucone w pierwszych wiekach. Dla chrześcijan bowiem stan po Zmartwychwstaniu będzie czymś więcej niż Raj, bo będziemy kimś lepszym niż w Edenie.

  • Miłosierdzie - obowiązuje ich wewnątrz wspólnoty. Pamiętam jak jeden z księży po Mszy podszedł do Świadków Jehowy "agitujących" pod Kościołem. Zadał im pytanie - skoro głosicie miłość i miłosierdzie to czy pomogliście ofiarom tsunami (katastrofa kilka lat temu - przyp. autora)? Nie - odparli. Dlaczego? - zapytał. Bo nie możemy pomagać niewiernym... Postawa mi przypomina sytuację z pierwszej wspólnoty jerozolimskiej, gdzie judeochrześcijanie zapominali o poganochrześcijanach ze względu na ich pochodzenie.

  • Chrzest - tutaj sprawa jest jasna. Nie uznają Trójcy Świętej, więc nie ma mowy o chrzcie w znaczeniu chrześcijańskim. Jest to pewna forma nominacji i oczyszczenia (na ten moment, na tą chwilę). Zadaje się przy tym dwa "jakieś" (nie dotarłem jakie) pytania. 


Podsumowując

Z powyższych punktów składających się na wiarę tejże sekty trudno ocenić Świadków Jehowy jako religię, gdyż założenia przypominają bardziej neoplatońską filozofię z akcentami orientalnymi. Aczkolwiek myślę o nich jako o sekcie judaistycznej, bowiem Chrystus jest dla nich jak prorok. Inaczej niż w islamie jednak nie uznają nic innego aniżeli ich Pismo Święte oraz uznają Izraela jako Naród Wybrany - kiedyś. 
Krzychu ;)
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

2 października 2015

Hipokryzja - lvl master

Właśnie przeczytałem artykuł na stronie internetowej pewnego radia i zobaczyłem filmik z serii "Artykuł osiemnasty" i myślałem, że mnie szlak trafi. Ale o tym później. Mowa jest bowiem o Krzysztofie Charamsie.

Wspomnienia z seminarium

Wiele osób wie, że przez krótki czas byłem w WŚSD w Katowicach. Jednak niewielu wie jak tam wygląda naprawdę. Pokrótce: 150. chłopa w jednym budynku, sześcioletni rozstrzał wiekowy, niemal sto pięćdziesiąt różnych charakterów. Norma w tak wielkim środowisku. Podobnie jest też z powodami wstępowania do ww. seminarium jakie poznałem. Jedno mnie jednak uderzyło - brak miejsca homoseksualizm. 

Pamiętam jak byłem jednym z narybku w pierwszych tygodniach października. Obiad w refektarzu. Siedzę ze starszymi rocznikami. Nagle podlatuje jeden kleryk z trzeciego roku i "szepta" kumplowi: "pedał się jakiś pojawił". I już po całej sali "szukanie" winnego. Była to pierwsza z chwil, gdy doświadczyłem pozytywnego zjawiska "zero tolerancji". W pewnym momencie dosięgło ono i mnie jako podejrzanego. 

Problem

Homoseksualizm jest problemem wewnątrz klerykalnym. Sprawa stara jak Kościół o czym możemy przeczytać u Ojców Pustyni i Ojców Kościoła przez średniowieczne dokumenty do roku 2008. Czasem jest większy, a czasem mniejszy. Współpracując z jedną z grup wsparcia dla homoseksualnych chrześcijan chcących wyjść z tego zaburzenia spotkałem tam przynajmniej jednego obecnego księdza. Sam też byłem powodem usunięcia diakona w jednej z diecezji, gdyż do mnie zarywał. Na własnej skórze przekonałem się więc, że problem istnieje. Z różnych blogów, artykułów, czatów czy danych wiem, że nie jest on ogromny, ale wielki.

Sedno sprawy

Do napisania tego artykułu przysłużył się Krzysztof Charamsa i jego "wyjście z szafy". Celowo nie nazywam go duchownym, ponieważ jeżeli przyjął z pełną świadomością swej seksualności święcenia są one, przynajmniej, niegodziwie przyjęte. Myślę, że nawet nieważne. W filmie poniżej widać jego bezradność. Myślę, że nie jest to wzburzenie z powodu sytuacji jego i jego partnera. Wierzę, że zadziałały tutaj słowa Franciszka (choć nie jestem jego zwolennikiem) o dwulicowości księży.

Co mnie konkretnie wzburzyło? To, że atakuje obłudę, kłamstwo i hipokryzję. A czym owy człowiek w życiu się kieruję całe życie? Mówi jedno robi drugie. Powołuje się na Ewangelię, którą sam otwarcie zakłamuje, fałszuje. Patrzy na jedną stronę medalu. Dawno mnie już nic tak nie wzburzyło. Czy innym jest jeżeli ksiądz w trakcie posługi odkrywa, że jest coś z nim nie tak i porzuca sutannę. Wtedy jest to uczciwe, sprawiedliwe, kieruje się Ewangelią. Koleś, który tyle razy świętokradczył Pana Jezusa, Sakramenty! Krzyczeć mi się chce - nie ze złości, ale z rozpaczy, ze smutku. Ktoś kto nawołuje o miłość jednocześnie stając przeciwko Miłości.

Z wyrazami smutku i żalem
Krzychu ;(

Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

5 lipca 2015

Śląsk taki polski!

źródło: wikipedia.pl
Przez ten rok studiów turystyki historycznej potwierdziłem znaczną część wiedzy jaką uzyskałem w poprzednich latach na historii Kościoła studiując teologię. A tak abstrahując od studiów - mamy wakacje! - to mity te pojawiają się co rusz w mediach. Nikt niestety nie jest w stanie tego sprostować, gdyż dla wielu tv (National Geografic...) jest wyznacznikiem wykształcenia. Niezwykle rzadkim zjawiskiem u takich ludzi jest krytyczne podejście do informacji, ale o tym może kiedyś.

Prehistoria i wczesne średniowiecze polskie
Ziemia mi najbliższa swe istnienie zaczęła w czasach dla Polski prehistorycznych. Pomijając wszelkie kultury zbieracko-łowieckie i popielnicowe warto zatrzymać się na Celtach. Był to lud, którego zasięg występowania rozpościerał się od Półwyspu Iberyjskiego i Wysp Brytyjskich po niemalże Może Czarne. Siedlisko swe urządzili również na mojej małej ojczyźnie. Zdaniem profesor Janiny Rosen-Przeworskiej oraz częściowo potwierdzonymi przez badania genetyczne Ślązacy są potomkami Celtyckimi. W późniejszym okresie doszła krew germańska i słowiańska - tak powstaliśmy my, Ślązacy. Znacznie później we wczesnym średniowieczu sięgała tutaj władza Państwa Wielkomorawskiego, później Czeska by w końcu stać się częścią państwa Polan. Tak było do XII wieku, gdyż wtedy po rozpadzie dzielnicowym doszło do szybkiego rozpadu wewnątrz śląskiego. To doprowadziło do podporządkowania się książąt Czechom w XIV wieku. Zatem kwestia przynależności polskiej to nieco ponad dwieście lat.

Ubiegły wiek
Następnie należy mi przejść do czasów początku XX wieku. Tutaj bowiem zaczyna istnieć kolejny punkt sporny niezwykle mitologizowany. Prawdą jest, co potwierdzają ówczesne spisy ludności, że Ślązacy polskojęzycznej wersji śląskiego to ułamek ludności wiejskiej przy granicach z Rosją (byłymi terenami II RP). Skąd więc powstania? Przyczyn jest wiele, ale główną pozostaje sytuacja rodzin śląskich i tutejszej gospodarki po I wojnie światowej. Władze niemieckie dostrzegły problem i zaproponowały autonomię, która była jednak niewiele gorsza od polskiej - w takiej sytuacji "niewiele" oznacza znaczną ilość. Prawie w ogóle nie mówi się jednak o tym, że sami Ślązacy (np. Franciszek Merik, Teofil Kupka) proponowali stworzenie niezależnego Państwa Śląskiego. Widzieli bowiem przytłaczającą ilość minusów zarówno za pozostawieniem przy Niemczech jak i za dołączeniem do Polski. Sam uważam, że na ówczesne czasy byłaby to najlepsza opcja. Wracając do historii - osoby takie wówczas zostały bądź po stronie niemieckiej, bądź przez Korfantego zostały uciszone. Sytuacja niezadowolenia ludności z autonomii wewnątrz Polski ludność wyraziła na początku II wojny światowej. Przykładem może być polscy obywatele Rybnika, którzy wymordowali wojsko polskie stacjonujące w tym mieście, które miało opóźnić wjazd Wermachtu.

źródło: google.pl
Obecnie
Ostatnia kwestia dotyczy różnic kulturowych pomiędzy Zagłębiem i Górnym Śląskiem. Pomimo dzielenia w niemal połowie terytorium z ziemiami Małopolskimi (Zagłębie, Częstochowa) od niemal dwudziestu lat różnice nadal widać. Coraz częściej jest ona podkreśla przez obie strony - z naszej jest to promocja języka i muzyki, z drugiej są to różnego typu związki regionalne (Ruch Autonomii Zagłębia, przystąpienie przez Częstochowę do związku miast Małopolski). Ostatnio w GOP rozwija się akcja "Godomy po śląsku", które można zauważyć w komunikacji czy urzędach.

Sam uważam, że skoro już jesteśmy częścią składową tego a nie innego państwa winniśmy o nie dbać. Dążenie do federalnego ujęcia Polski może być jedną z form zadbania. Innymi są wybory polityczne, budowanie kapitału gospodarczego czy rozwój kapitału społecznego. Ważne są bowiem nasze wybory i decyzje, gdyż to one kreują rzeczywistość. 

Jeżeli macie coś więcej do powiedzenia - zapraszam do komentowania!
Krzychu ;)


Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

10 kwietnia 2015

Macierzyństwo zastępcze

Macierzyństwo zastępcze nie jest sprawą nową. Istniało w historii już wiele tysięcy lat temu i było powszechne w starożytnym Bliskim Wschodzie czego potwierdzenie odnajdujemy w Biblii (por. historia Sary i Abrahama, Jakuba i Racheli). Historycznie sytuacja jest zrozumiała, ponieważ kobiety, które nie posiadały wolności w żadnym wymiarze były traktowane jako własność z pełną możliwością wykorzystania. Wraz ze zmianą kondycji społecznej w pierwszych wiekach naszej ery związanej z chrześcijaństwem kobiety takie skazane były na brak szacunku ze strony środowiska oraz na modlitwy ze strony Kościoła. Zmiany zaczęły się dokonywać dopiero wraz ze zmianą ludzkiej świadomości dotyczącej sierot. Dla wielu kobiet i małżeństw jest to sytuacja niewystarczająca, dlatego wymagająca rozwiązań medycznych, które przyniósł ze sobą rozwój medycyny w drugiej połowie XX wieku.

Poszukiwanie definicji

Ze względu na ogromny postęp jaki się dokonał w leczeniu niepłodności problem pojawił się po stronie etycznej. Doktor Maria Soniewicka, prawnik i filozof, podczas debaty Jak uregulować kwestię macierzyństwa zastępczego? podała następującą definicję macierzyństwa zastępczego: 
„Przez termin >>macierzyństwo zastępcze<< rozumie się (…) sytuację, w której kobieta decyduje się na zajście w ciążę i urodzenie dziecka celem zrzeczenia się praw do niego na rzecz innej osoby bądź osób.”. 

Mamy więc przedstawioną konkretną sytuację, w której nie ma wątpliwości w jakim celu dziecko zostaje poczęte. Głównym zadaniem matki zastępczej jest spełnianie formy żywego inkubatora. Definicja ta jest jednak ułomna, gdyż zawęża ona dziedzinę do jednej sytuacji. Z logicznego punktu widzenia jest więc nie poprawna, jednak naprowadza ona na prawidłowy tok myślenia. Podobnie wyrażał się dr hab. Włodzimierz Galewicz, w swojej wypowiedzi podczas tej samej debaty. Filozof ten twierdzi, aby w ogólnej definicji mówiło się o macierzyństwie zastępczym jako o relacji trzech osób spośród których mężczyzna i jedna z kobiet byliby potencjalnymi rodzicami, natomiast surrogate mother przybierałaby jedną z trzech form: dawczyni komórki jajowej (egg donor), nosicielki (gestational mother, gestational carrier) lub też tzw. „żywego inkubatora”. Również w tym wypadku nie możemy się zgodzić na takie postawienie sytuacji, gdyż jest ono niepełne. Profesor również podał przykład, który niejako podważa takie podejście: co z kobietą zgwałconą, która zamierza urodzić dziecko, ale później oddać je do adopcji.

Regulacja prawna

Dlaczego w ogóle poszukuje się takie definicji? Odpowiedź jest niezwykle prosta – brak polskiej definicji prawnej oraz regulacji tej kwestii. Od 2008 roku w kodeksie rodzinnym i opiekuńczym znajduje się przepis art. 619, który wyraźnie stanowi, że matką jest wyłącznie kobieta, która dziecko urodziła. Nic tego nie może zmienić – żadna umowa czy słowa matki. Luką którą się wykorzystuje w tym momencie to adopcja ze wskazaniem. Ta jednak nie chroni interesów zainteresowanych posiadaniem „tego konkretnego” dziecka, ani nie nakłada żadnych obowiązków na osobę oddającą dziecko. Nie wspominając o samym interesie dziecka, które staje się wówczas przedmiotem handlu, a nie rzadko również szantażu (surogacje uznaje się w Polsce jako handel żywym towarem).

Zdanie Kościoła

Kościół katolicki nie podejmuje próby definicji, ponieważ podczas całego przebiegu macierzyństwa zastępczego wykorzystuje się procedurę in vitro. W Instrukcji o szacunku dla rodzącego się życia i o godności jego przekazywania Donum Vitae z 1987 roku wypowiada się w sposób stanowczy: 
„Jest ono niedopuszczalne z tych samych powodów, które przemawiają za odrzuceniem sztucznego zapłodnienia (...), ponieważ sprzeciwia się jedności małżeństwa i godności prokreacji osoby ludzkiej. Macierzyństwo zastępcze jest obiektywnie niepełne wobec obowiązków wynikających z miłości macierzyńskiej, wierności małżeńskiej i odpowiedzialnego macierzyństwa. Obraża ono godność i prawo dziecka do poczęcia się, do okresu ciąży i wychowania przez własnych rodziców oraz, ze szkodą dla rodzin, wprowadza podział między czynnikami fizycznymi, psychicznymi i moralnymi, które je konstytuują.”.

Podsumowanie

Popatrzmy jeszcze na inny bardzo ważny aspekt takiego podejścia do początków i dalszych losów powstałego życia: jak będzie się czuło dziecko, które się o tym dowie? Czy ma prawo znać prawdę? Co jeśli takie dziecko dostanie się dwojgu ludziom tej samej płci (np. Elton John, Ricky Martin)? Najważniejsze powinno być w tym momencie dziecko, a nie dobro rodziców.

Może większa dyskusja na ten temat przeniesie się na ułatwienie procedur adopcyjnych – tego nie wiem. Jednak sądzę, że macierzyństwo zastępcze nie ma w sobie nic dobrego.

Krzychu ;)



PS Jest to tylko przyczynek do tematu o charakterze informacyjnym.
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

21 marca 2015

Bóg nie żyje?

Zawsze najwięcej do powiedzenia o Bogu, Jego istnieniu i wierze w Niego mają - jak się zdaje - do powiedzenia oświeceni naukowcy z biologii i fizyki. Ich nauki bowiem są ściśle ze sobą powiązane, a teorie opierają się na ich wzajemnych odkryciach. Przyjrzyjmy się zatem ich pomysłom (matematycy i chemicy - tutaj).

Fizyka

Pamiętam nauczyciela z fizyki, który się zawsze na mnie wściekał, bo nie umiałem policzyć żadnego zadania z fizyki. Nie umiał pojąć jak to możliwe skoro matematycy w pokoju nauczycielskim mnie chwalą jako talent matematyczny, a fizyka to podstawa matematyki. Jak widać można. Wynika więc z tego, że królowa nauk jest czymś większym i trudniejszym. Fizyka natomiast - można tak powiedzieć - jest praktycznym zastosowaniem matematyki. Chociaż obecnie więcej w niej filozofii i matematycznych spekulacji (teoria strun, teoria wielkiego wybuchu itp.), które starają się odpowiedzieć na pytania filozoficzne: "skąd pochodzi świat?"; "dokąd zmierza świat?". Dlatego też co raz więcej filozofów odnajduje się w tej dziedzinie - jednak nie na odwrót. 

Tyle wprowadzenia - czas przedstawić kilka osób.
Michał Heller
Pytanie, czy Bóg stworzył świat, wykracza poza metodę naukową. Ale to nie znaczy, że jest irracjonalne, choć tak uważali naukowi pozytywiści, dominujący w świecie naukowym gdzieś do lat 70. ubiegłego wieku. Dziś, przeciwnie, wielu uczonych fascynuje, co jest poza obszarem naukowej metody. Tym samym zakładają, że granice racjonalności nie pokrywają się z granicami naukowości, z granicami nauki empirycznej. Zastanawiają się choćby nad tym, że jeśli świat fizyczny tłumaczy się za pomocą praw przyrody, które odkrywamy, to skąd się wzięły te prawa?
Jest to ksiądz, posiada ogromną wiedzę o świecie. Stara się pokazać, że naukę można łączyć z wiarą - w szczególności w tak ważnej dla dzisiejszego świata dziedzinie naukowej. Co ważne jest samoukiem, który swoją wiedzę i umiejętności dyskutowania przekuł na sukces międzynarodowy. Znany jest na całym świecie, dyskutował z Dawkinsem i nie okazał się od niego gorszy. Czterema słowami pisząc - człowiek fides et ratio. Ciekawostka: Razem z Leszkiem Pysiakiem, Wiesławem Sasinem i Zdzisławem Odrzygódźiem stworzyli teorię nieprzemiennego wszechświata.
Max Planck
Cała materia powstała i istnieje jedynie dzięki doskonałości siły… Musimy przyjąć, że za tą siłą kryje się istnienie świadomego i inteligentnego Umysłu. Umysł ten jest Macierzą całej materii.
Myślenie te może nasuwać skojarzenie z Bogiem Zapchajdziurą, czyli Absolutem, którym odpowiada się na pytania trudne, skomplikowane, nie możliwe do weryfikacji przez obecny poziom rozwoju nauk przyrodniczych. Jest to jednak złe myślenie bowiem nie niweluje ono logicznego ciągu przyczynowo-skutkowego, a jedynie określa jego koniec nie podając środków do tego, aby określić ów koniec. Pisząc prościej - wg Plancka jak się zdaje - Bóg jest na końcu dociekań fizyków nie ingerując w ich pracę, której celem jest odkrycie Jego Osoby.
Albert Einstein
To oczywiście kłamstwo, co czytałaś o mojej religijności; kłamstwo, które jest raz po raz powtarzane. Nie wierzę w osobowego Boga i zawsze otwarcie się do tego przyznawałem. Gdybym jednak musiał znaleźć w sobie coś, co miałoby aspekt religijny, to byłaby to bezgraniczna fascynacja strukturą świata, jaką ukazuje nam nauka.
Geniusz XX wieku nie był ateistą, ale również nie był teistą w naszym, współczesnym rozumieniu. Przytoczony cytat jest przewrotny, ponieważ wskazuje na naukę jako religię Einsteina. Nie o to też chodzi, ponieważ jest to ciąg jego wypowiedzi (skierowana jest do jego wielbicielki) na temat przypisywanej mu już za życia głębokiej wiary w Boga przodków. Z tekstów Alice Calaprice wynika, że było zwolennikiem Absolutu Spinozy, czyli jednej z odmian panteizmu. Widzimy zatem po raz kolejny, że duchowość, wiara w niematerialność fizyczną nie musi stać w sprzeczności z nauką. Z wiekiem jednak radykalizował swoje poglądy (wypowiedź o znaczeniu słowa "Bóg"), ale nigdy nie wypowiedział się wbrew istnieniu duchowej części świata.

Biologia

Czy ktoś sobie jest w stanie wyobrazić życie bez biologów? Wątpię, ponieważ zawsze byli obok nas. Nie było żadnego miejsca w historii ludzkości, kiedy nie było ludzi zafascynowanych w sposób doświadczalny przyrodą. Zdaje się, że to jest pierwsza z nauk, która się wyodrębniła z filozofii. Obecnie większy nacisk kładzie się na paleobiologię i biotechnologię oraz genetykę, a wszystko po to, aby odkryć skąd jesteśmy oraz by żyć bez bólu i chorób.
Richard Dawkins
Twierdzić, iż owa pierwsza przyczyna, wielkie nieznane, odpowiedzialne za to, że istnieje raczej coś niż nic, to istota, która potrafiła zaprojektować Wszechświat i przemawiać do miliardów ludzi równoczesne, to nic więcej niż ucieczka od odpowiedzialności, od odpowiedzialności za znalezienie prawdziwego wyjaśnienia. To przeraźliwa demonstracja samozadowolenia i oportunizmu, przeczące nie tylko zdrowemu rozsądkowi poszukiwanie haka zwisającego z nieba.
Antyteista, mózg wielki, człowiek ceniony i tyle samo kontrowersyjny. Cytat pochodzi z książki "Bóg urojony". Jednak założenie, które poczynił można uznać za błędne. Dlaczego? Ponieważ uznaje, że ateista we wszystkich religiach to człowiek smutny, zły, niemoralny, wykrzywiony intelektualnie czy niezrównoważony. O ile znam katolicyzm (który zalicza do religii) nie słyszałem ani nie czytałem o takim podejściu do niewierzącego. A odnosząc się do cytatu - czy człowiek prawdziwie wierzący ucieka od odpowiedzialności? Nie jeden katolik opłacił swoje decyzje życiem. Czy teiści są niekonsekwentni, bo wierzą? Czy tylko ateizm może być obiektywny? Sam Dawkins uważa się za apologetę ateizmu - czyż takie samookreślenie nie eliminuje go z dyskusji?
Karol Darwin
Jakie są moje poglądy? Odpowiedź na to pytanie ma konsekwencje dla nikogo innego poza mną samym. Ale jeśli już pytasz, to mogę odpowiedzieć, że mój osąd często się zmienia. Poza tym to, czy kogoś zasługuje by go nazwać „teistą” zależy od definicji tego terminu, który jest zbyt szeroki, aby zmieścić go w przypisie. Sam nigdy nie byłem ateistą tzn., że nigdy nie zaprzeczałem istnienia Boga. Ogólnie uważam, że najbardziej trafnym określeniem moich poglądów jest agnostycyzm.
Cytat pochodzi z listu Johna Fordyce’a napisanego trzy lata przed śmiercią twórcy pierwotnej teorii ewolucji. Pomimo wielu problemów w życiu (śmierć córki) i różnych wypowiedzi - od zachwytu Bogiem jako pastor, do "częściowej" walki z poglądami religijnymi twierdził, że nie wie o nieistnieniu Boga. Szukał całe swe życie odpowiedzi na pytania o wiarę jednocześnie szukając odpowiedzi biologicznych. Jedno nie przeszkadzało mu w drugim - częściej przeszkadzało to środowiskom ateistycznym oraz anglikańskim. Poszukiwał i myślę, że ta otwartość na dialog jest jego "mocną stroną".
Francis Collins
Czy można sobie wyobrazić ważniejsze pytanie w całym ludzkim życiu niż: „Czy Bóg istnieje?”
Genetyk, który przeszedł drogę z ateizmu do chrześcijaństwa. Cytat mówi wszystko, więc komentarz uważam za zbędny.

cdn.
Krzychu

PS Jakość nie powala, ale warto obejrzeć ten krótki odcinek - co między fizyką a matematyką ;)

Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

15 marca 2015

Ludź i człowieki

Od znajomych oraz naukowców często słyszę, że człowiek jest niczym innym jak zwierzęciem. Artykułując taką tezę zakładają, że mają mieć takie same prawa jak my, należy się im "humanitarne" taktowanie, nie powinno się ich jeść i wykorzystywać ich skór/futer itp. Przyjrzyjmy się sprawie.


Nauka (science) i jej teorie

Najbardziej znaną i przyjmowaną teorią o powstaniu kosmosu, życia a w konsekwencji człowieka jest "teoria ewolucji". Większość z nas kojarzy ją tylko z lekcji biologii. Myśl taka jest tylko ułamkowa. Pozwolę sobie przytoczyć słowa prof. Zbigniewa Jacyny-Onyszkiewicza z Instytutu Fizyki UAM w Poznaniu:
Przeszłość wszechświata, jaką kreśli współczesna kosmologia fizyczna, ma charakter wybitnie ewolucyjny - począwszy od jego spontanicznej i bezprzyczynowej kwantowej kreacji ze stanu, w którym nie było ani przestrzeni, ani czasu, ani cząstek elementarnych, poprzez powstanie czasoprzestrzeni i cząstek elementarnych, syntezę pierwiastków chemicznych, rozwój gwiazd, galaktyk, gromad galaktyk, układów planetarnych, aż do wytworzenia biosfery na Ziemi. Wszechświat ma swoją historię. Z perspektywy kosmologicznej ewolucja biologiczna przedstawia się jako kolejny logiczny etap ewolucji wszechświata. Powstanie biosfery na Ziemi nastąpiło dopiero po bardzo długim, trwającym około 10 miliardów lat okresie ewolucji wszechświata jako całości. Teoria ewolucji biologicznej uznaje ewolucję organizmów żywych za kontynuację ewolucji całego kosmosu. Zapewnia ona biologii podstawę teoretyczną i dobrze wpisuje się w cały system współczesnego przyrodoznawstwa. Stanowi ona ogólną podstawę, na której buduje się inne teorie biologiczne. Dlatego współczesna biologia nie może z niej zrezygnować. 
Po rozwoju kosmosu i setkach stron o jego rozszerzaniu oraz licznych teoriach kwantowych przychodzi moment znany nam z biologi, czyli selekcja naturalna. Wiemy również, że nie ominęła ona człowieka. W związku z tym biologia przedstawia nas jako produkt ewolucji, przypadku. Dlatego też niemal wszystkie organizmy ziemskie są ze sobą spokrewnione ("niemal", ponieważ znamy bakterie o innej budowie DNA niż całej znanej reszty organizmów żywych).

Klasyfikacja człowieka jako jednego ze zwierząt zaczęła się w XVIII wieku, gdy Karol Lineusz wyodrębnił gatunek Homo Sapiens i umieścił go w systemie kwalifikacyjnym zwierząt. Do czasów nam współczesnych nic się nie zmieniło w tej kwestii. Z tego więc wynikają poniższe klasyfikacje:

  • Królestwo: Zwierzęta
  • Typ: Strunowce
  • Podtyp: Kręgowce
  • Gromada: Ssaki
  • Podgromada: Ssaki łożyskowe
  • Rząd: Naczelne
  • Nadrodzina: Człekokształtne
  • Rodzina: Hominidy
  • Rodzaj: Człowiek
  • Gatunek: Człowiek rozumny

Można spokojnie powiedzieć, że z tym nie kłóci się żadna nauka w rozumieniu nauk przyrodniczych. W wyniku tego podziału naszymi najbliższymi krewnymi są naczelne - szympansy, goryle, ale również gibony czy lemury. 

Wracając do ewolucji. To o czym mówi biologia, że ten i ten człowiekowaty był naszym przodkiem jest również teorią. Nie można tego uznać za pewnik, ponieważ nie ma na to dowodów. Wszelkie materiały kopalne mówią nam jak mogło być. Badania genetyczne również nie rozwiązują w pełni sprawy, bowiem brak materiałów porównawczych. Nie wiadomo również gdzie i w jaki sposób dochodziło do "skoku ewolucyjnego", który miał być rozłożony w czasie zachowując jednak charakter nagłych i głębokich zmian. Mała ciekawostka: neandertalczyk, wg ewolucjonistów, nie był naszym przodkiem, był "kuzynem" Homo Sapiens.

Filozofia

W tej gałęzi myśli ludzkiej sprawa nie jest tak prosta. Liczy się historia oraz moda. Kryterium, które obrałem niech będzie historia do wieku XIX. Później wybiorę modne kierunki filozoficzne.

Starożytność - pierwsze starcie duchowości i materializmu. Platon i Arystoteles oraz. Anaksymander i Epikur.

Obie strony uznają istnienie duszy jako podstawę istnienia człowieka - jednak obydwie strony inaczej tłumaczą ów problem. Zarówno Platon jak i Arystoteles uważają, że człowiek został stworzony przez byt duchowy istniejący poza naszym światem. Z kolei Anaksymander wraz z Epikurem promowali samorzutne powstawanie człowieka, tj. człowiek powstawał z atomów, które były rozproszone po śmierci innych ludzi. Dotyczy to zarówno ciała jak i duszy, które miały być pochodzenia materialnego. O materialnej budowie świata duchowego pisał również Arystoteles, ale w innym kontekście. 

Średniowiecze - Jan Szkot Eriugena oraz Tomasz z Akwinu - mieszanina herezji i ortodoksji.

Pierwszy z bohaterów tej epoki jest Irlandczykiem co wiąże się z innym nazewnictwem epoki. Był wielokrotnie krytykowany przez Urząd Nauczycielski Kościoła ze względu na swoje - dosłownie - poglądy antropologiczne. I tak: Bóg stworzył człowieka w akcie poznawania świata. Poznawanie to znajduje się w intelekcie człowieka. Przyczyną jego stworzenia było stworzenie materii. Z tego powodu w człowieku istnieją Boże idee. Jest to drugie stworzenie - pierwszym były idee, które pchały Absolut do poznawania. Ponadto zgodnie z jego nauką Raj z księgi Genesis jest tym na co człowiek czeka po śmierci, a nie tym co było pierwsze. Stan z Edenu jest odzwierciedleniem doskonałej natury człowieka, który będzie potrafił w 100% zrozumieć i wykonać wolę Boga. Człowiek jednak zaprzepaścił tę możliwość przez popełnienie grzechu pierworodnego. W wyniku przekroczenie praw Bożych nastąpiło trzeci, gorszy akt stworzenia - z niego wzięły się różne podziały, których głównym jest podział na płcie.

Tomasz o stworzeniu człowieka mówi więcej aniżeli Pismo Święte. Wbrew powszechnym poglądom uważa on, że człowiekiem jest... połączenie duszy z materią. Człowiek oraz ciało są efektem połączenia dwóch powyższych czynników. Dlatego o człowieku możemy mówić jedynie, gdy żyje ciało. Sama dusza po śmierci jest bytem niekompletnym. Bóg stworzył człowieka niezachwianym aktem Jego woli. Problem u Tomasza polega na jego podejściu do kobiet, którego Kościół nigdy nie przyjął (więcej o jego poglądach wyłożyłem tutaj).

Nowożytność - pierwsze wybryki przyrody oraz ponowny dualizm w wykonaniu Kartezjusza

Kartezjusz był zwolennikiem stworzenia człowieka przez Boga, który był określony jako Deus ex machina, czyli Zasada istnienia. Nadał On prawa jakimi świat ma się rządzić i już więcej nie działał. Jako, że była to koncepcja materialistyczna wyróżnił dwie substancję - myślącą i rozciągłą. Ich drogi krzyżowały się tylko i wyłącznie w człowieku. Z tego wynika, że człowiek nie ma związku z przyrodą poza życiem w niej. Intelekt, który istnieje w człowieku kieruje obydwoma "częściami" człowieka, a znajduje się dokładniej w szyszynce gdzie stykają się dusza i ciało. Filozofia tego myśliciela jest głęboka i wymaga wielu godzin, dlatego trudno jest wyodrębnić z niej antropologię, a tym bardziej antropogenezę.

Współczesność - przykład darwinizmu i filozofii Schelera, czyli brak rozważań o początku 

Jak zauważył prof. Marcin Pliński (biolog związany z PAN, UG, Narodowym Komitetem SCOR) biologiczne teorie przyjęły się w filozofii. W pewnym okresie nauka ta została zalana nowym kierunkiem, zwanym od nazwiska twórcy, darwinizmem. Nie był to jednak nurt jednorodny. Wielu twórców go różnie klasyfikowało - i tak np. Karl Popper uważał, iż jest to teoria metafizyczna, ponieważ nie ma możliwości jego weryfikacji. Obok darwinizmu istnieje również filozoficzna teoria ewolucji ogłoszona jeszcze przed pracą Darwnina, której przedstawicielem jest np. Herbert Spencer. Filozof ten twierdził, że zmiany postępowe dotyczą każdego bytu - żywego jak również nieżywego. 

Jednym z głównych problemów tych nurtów filozoficznych jest "wolna wola". Konsekwencją ewolucji jest bowiem determinizm - człowiek robi coś, bo musi; nie ma wyboru, gdyż presja środowiska i dostosowanie do warunków dyktują konieczne decyzje. Dlatego też prawa człowieka są ułudą, gdyż nie mamy wyboru. Jesteśmy więc niczym innym jak trochę mądrzejszym zwierzęciem.

Max Scheler jest jednym z nielicznych filozofów współczesności, który nie zrezygnował z teistycznej refleksji filozoficznej. Twierdzi on, że człowiek w wyniku grzechu pierworodnego stał się niezwykle podobny do zwierząt. Wbrew temu ludzie mają jeszcze duszę, która może się wzbić ponad to co materialne awansując człowieka do stworzenia jeszcze doskonalszego. Za nasze przystosowanie się do świata odpowiada intelekt, który kształci się i pojawia, gdy zawodzi instynkt (coś dobrego w jego filozofii w przeciwieństwie do intelektu). Przy "wmieszaniu" Boga do swych rozważań nie sprowadza Boga do obrazu człowieka, ale zauważa, że jedynie pochodzenie od Absolutu ma swój sens. Idea Jego istnienia jest wszczepiona człowiekowi, a to jak Go przedstawia człowiek zależy od stopnia zaawansowania myśli ludzkiej.

cdn.
Krzychu ;)
Udostępnij:    Facebook Twitter Google+

Popularne posty: