O ataku w Paryżu nie trzeba nikogo uświadamiać - wszędzie są wzmianki. Mam jednak wrażenie, że świat nie krzyczy tak jak to było po ataku na WTC, Londyn czy Madryt. Media nie nadążają z filtrowaniem informacji czy już się przyzwyczailiśmy z powodu ISIS? Może przemoc, którą traktujemy jako codzienną rozrywkę rodzinną przytępiła nasze zmysły? Nie wiem. Dzisiaj zajmijmy się winnymi tych ataków.
A było tak spokojnie
Na początku Bliski Wschód i Afryka Północna były rejonami pełnymi niemal codziennych konfliktów. Przyszło chrześcijaństwo - uspokoiło się na kilkaset lat. Później na horyzoncie pojawił się islam - krótka wojna i kolejny okres (chyba najdłuższy) spokoju. Oczywiście nie liczę tutaj waśni wewnątrz narodowych, gdyż te zdarzały się także w innych krajach na świecie. Kres spokoju przyniósł wiek XIX i kolonizacja basenu Morza Śródziemnego. Byli to Europejczycy, których od wieków kultura arabska kojarzyła z chrześcijanami. Doszło więc do prostego złożenia oraz rodzenia się pierwszych ekstremizmów religijnych.
Kolejnymi kluczowymi momentami były główne wydarzenia XX wieku, w których mimowolnie mieszkańcy Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu brali udział. Zacząć trzeba od dwóch wojen światowych - krwawe walki w imię ideologi obcej autochtonom, wyzysk i gwałt na każdym polu życia człowieka. Siłowe rozwiązanie kwestii państwa żydowskiego i pierwsza interwencja USA w regionie. Później atak ZSRR na Afganistan oraz wszystkie misje Amerykańskie. To tylko niektóre z ran, które pozostały w pamięci, która jest inaczej niż u nas przechowywana. W kulturze semickiej stanowi ona podstawę świadomości bytowej.
"Multikulti"
Wielokulturowość jest zjawiskiem w historii niemal codziennym. Od odkryć geograficznych proces ten w zjawiskowym tempie wzrasta. Dotyczył on jednak niemal wyłącznie trzech kontynentów: obu Ameryk i Australii oraz jednego państwa europejskiego, czyli Wielkiej Brytanii. Zjednoczone Królestwo było wyjątkowe ze względu na ogromną ilość koloni zamorskich.
Zatrzymajmy się jednak na chwilę na kraju, z którym zjawisko "multikulti" nam się najbardziej kojarzy, a mianowicie z Niemcami. Zaczęło się w 1961r. podpisaniem umowy o rekrutacji tureckiej siły roboczej do Niemiec. Idea była szczytna - zatrudnić, zapłacić i odprawić z powrotem do swojego kraju. Po paru latach jednak zauważono, że nic z tego, dlatego postawiono na integrację każdego z pokoleń. Tutaj jednak pies jest pogrzebany, bowiem wskazywało się "ty jesteś obcy, dlatego musisz się zmienić". Przyczyniło się to do gettyzacji dzielnic wywołując skutek całkowicie odwrotny od tego co mieli politycy w zamyśle. Doprowadziło to do przyznania w 2011r. przez Angelę Merkel, że państwo wielokulturowe jest pomyłką i się nie sprawdza.
Nieco inaczej sprawa wyglądała sprawa we Francji. Ich wersję nazwałbym "neomultikulti", ponieważ nie dochodziło tam do procesu sfrancuzienia. Próbowano stworzyć nowe społeczeństwo, które wpisywałoby się w osiągnięcia rewolucji francuskiej czego przejawem jest zakaz noszenia symboli religijnych i kulturowych w miejscach publicznych. Ludziom w drugim i trzecim pokoleniu żyjącym we Francji nakazano porzucenie własnej tożsamości. To samo próbuje się z nowo przybyłymi. Taki zabieg nie jest trudny do wykonania w kraju, w którym mentalna prawica już nie istnieje w polityce.
Inne problemy
Warto też wskazać na to co przyciąga ludzi do Starej Europy, czyli benefity. Znani są z tego Polacy, ale tak samo postępują Pakistańczycy, Syryjczycy, Libijczycy itp. Prawie wszyscy jadą do kraju, który pod względem finansowym jest niemal rajem. Nie pracują lub pracują dorywczo, a kasa spływa. Pod tym względem wstyd mi za Polaków.
Do ekstremizmów w Europie przyczynia się również załamanie tradycyjnych wartości moralno-społecznych, które narzuca się siłą. Nikomu chyba nie trzeba przedstawiać stosunku islamu i chrześcijaństwa do homoseksualizmu, prostytucji, pornografii, legalizacji - innych niż tradycyjne małżeństwa - związków, agresji skrajnie lewicowych ruchów feministycznych czy fundamentalizmu narodowościowego.
Podsumowanie
Nie jest mi żal ani jednego z państw, w których dokonały się zamachy. Każde z nich ma swoje za uszami. Politycy żyją jakby w oderwaniu od społeczeństwa. Wszelkie ruchy społeczne, które kończą się wprowadzeniem do sejmu kończą tak samo. A demokracja bezpośrednia nawet nie wchodzi w grę, bo żaden polityk nie zgadza się na oddanie władzy. Jedynie współczuję i modlę się za rodziny ofiar zamachów. Może w końcu staną się przyczyną zmian w krajach sterroryzowanych.
Krzychu ;)