Są sprawy trudne i trudniejsze. Historie dziwne, straszne, śmieszne czy wzruszające. W każdej z nich możemy kogoś urazić nie zdając sobie z tego sprawy. Jednak co się stanie, gdy ktoś nadepnie nam na odcisk, zrujnuje konkretną sytuacją lub po prostu życie? Czy można, należy wybaczyć tej osobie? W swojej opinii, którą przedstawię na końcu, poszukam podpory w historii czterech różnych osób i pokażę, że wszystko jest możliwe.
1. Ojciec alkoholik i maltretowane dziecko - Tim Guénard
Facet odrzucony przez matkę, która przywiązała go na pewną śmierć do słupa na całą noc. Po tym wizyta, bo nie można nazwać tego mieszkaniem, w domu ojca, który pobił go do nieprzytomności i zmiażdżył mu kości nóg. Trzy lata w szpitalu sam - bez odwiedzin kogoś bliskiego. Później poprawczak, ulica, bezdomność i trzy marzenia. Został mistrzem Francji w boksie, był szefem gangu, chciał zabić ojca. Trzeciego nie spełnił z czego jest teraz dumny i zadowolony, gdyż po spotkaniu z zakonnikiem należącym do wspólnoty Arca postanowił przebaczyć rodzicom - i ojcu, i matce. W marcu odwiedził nasz kraj ze swoją opowieścią. Nadzieja na możliwość wybaczenia. Więcej poszukujcie tutaj.
2. Molestowana przez brata - Agnieszka
Mam na imię Agnieszka, mam ponad dwadzieścia lat i jestem na Drodze Neokatechumenalnej od 8 lat, a właściwie od dziecka - mam to szczęście, że moi rodzice też do niej należą. W pewnym wieku, którego już dziś dokładnie nie mogę określić (jakoś między 5. a 7. rokiem życia) doświadczyłam sytuacji niezrozumiałej dla mnie jako dziecka. Byłam wykorzystywana seksualnie przez własnego brata. Nie trwało to długo, ale w psychice i w sercu zdążyła utworzyć się rana. Nie rozumiałam co się stało. Gdy w wieku około 13 lat dotarło do mnie, że mam okropną skazę na sercu, zbuntowałam się przeciw religii i przeciw normalnemu życiu w ogóle. Nie potrzebowałam wiary. Robiłam rzeczy głupie. Eksperymentowanie na środkach odurzających, wdychanie różnych rzeczy… Cięcie się i upijanie było czymś, co uwielbiałam. Tylko w ten sposób mogłam uśmierzyć ból, którego tak naprawdę nie potrafiłam opisać. Pijąc, traciłam głowę, więc nie czułam bólu. Kiedy alkoholu zabrakło, raniłam się, aby uśmierzyć ból fizyczny psychicznym. Gdy rodzice dowiedzieli się o katechezach (zanim wejdziesz na drogę, musisz uczestniczyć w katechezach), namawiali mnie, abym poszła. Czułam tylko niechęć. Dlaczego mam być bliżej Boga, skoro zadał mi tyle cierpienia? (...) Po co otwierać się na kogoś, kto dopuszcza do ludzi takie straszne historie, zsyła cierpienie? Całe szczęście, że katechiści mieli wobec mnie wiele cierpliwości, za co do dziś dziękuję Bogu. Było ze mną tak źle, że w pewnym momencie urodziły się we mnie myśli samobójcze. Życie nie miało sensu. Trwało to dość długo, aż w końcu uległam. Jechałam na liturgię. Choć właściwie nie wiem, co chciałam tym osiągnąć. Zapewne znów chciałam zwrócić na siebie uwagę, pragnęłam, by w końcu ktoś mną solidnie potrząsnął. W torbie miałam mocno naostrzony nóż. Jadąc modliłam się by Bóg mi wybaczył, co można uznać za niezły bałagan, jaki miałam w głowie. Z jednej strony nie chciałam mieć z Bogiem nic wspólnego, a z drugiej chciałam, by mi wybaczył, bo kołatały się we mnie myśli, że Bóg daje życie i Bóg je odbiera. Stojąc w przedsionku zaczęłam się ciąć, a mnie z każdym jego pociągnięciem ogarniało coś, czego nie mogłam opisać. Z jednej strony myślałam „po co mi to?” a z drugiej „co ty głupia robisz, nawet nie potrafisz porządnie się pociąć”. Nagle zabrakło mi sił, fizycznych i psychicznych. Zeszłam do wspólnoty wiedząc, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Domyślacie się co potem się stało? Przerażenie, szpital… Przyjechali po mnie rodzice i wypisali mnie. Po tym wszystkim przez 3 dni czułam kompletną pustkę, brak jakichkolwiek uczuć. Leżałam i patrzyłam w okno. Myślę, że dzięki osobom, które się za mnie modliły, wróciłam do życia. Powiedziałam sobie, że inaczej to musi wyglądać, że musi być coś, co sprawi, że przestanę czuć ten ciągły ból. Mijały dni i miesiące. Starałam się. Różnie to wychodziło, bo tylko gdy otworzysz się prawdziwie na Boga, możesz się zmienić. Raz było dobrze, a raz upadałam. Kiedy w końcu wydawało mi się, że zaczynam żyć, przychodziły doświadczenia, a demon nie dawał mi zapomnieć o bólu. (...) Moje relacje z bratem były żadne. Udawaliśmy, że nic się nie stało. Nigdy nie myślałam, że któregoś dnia Bóg da mi na tyle odwagi i miłości, by z nim porozmawiać, nie wspominając o możliwości przebaczenia. Stało się to po paru latach. Podczas rozmowy nie czułam żalu ani urazy. Zrozumiałam też, dlaczego w swoim czasie odszedł od Boga - nie chciał być blisko, bo miał świadomość tego, co zrobił. Może ktoś z was pomyśli, jak to jest możliwe? Powiem szczerze, że na chłopski rozum nie jest to w ogóle możliwe. Jednak gdy otwierasz się na Boga, i faktycznie chcesz, żeby twoje życie się zmieniło, to jest to w pełni możliwe.
3. Zgwałcona matka, córka gwałciciela oddana do adopcji - Monica Kelsey
Historia niezwykła szczęśliwej kobiety, do której pewnego dnia dzwoni biologiczna matka i prosi o spotkanie. Ale to nic - ta jej wyznaje, że pewnego dnia została zgwałcona przez jednego z członków rodziny. Wówczas w USA była aborcja nielegalna, ale były kliniki nielegalne. Matka się przestraszyła przestępstwa i oddała dziecko do adopcji. Nie wiedziała nawet jak wygląda ani jakiej jest płci. Po wielu latach wybaczyła oprawcy i to samo po śmierci biologicznej matki zrobiła córka. Jej krótkie streszczenie możecie przeczytać tutaj, a jej bloga tutaj. Polecam
I co z tego wynika? Wybaczyć można zawsze i wszystko. Chrystus w tym pomaga. Brak przebaczenia niszczy nasze wnętrza - nieważne co się stało, jak mocna jest rana. Podstawowym błędem jest postrzeganie przebaczenia jako słabości. Przebaczyć nie oznacza zapomnieć, ale wyciągnąć lekcję, dać sobie z powrotem bezpieczeństwo, które ktoś kiedyś zabrał. Nie oznacza również braku sprawiedliwości - jednak doświadczenie pokazuje, że miłość przebaczająca jest tak ogromna, że rezygnuje z niej - w znaczeniu chęci jak największego ukarania. Pamiętajmy, że chronić trzeba innych i gdy mamy wybór: zranić kogoś bardziej niż nas zraniono albo wymierzyć sprawiedliwość - moim zdaniem - należy z niej zrezygnować (FacetemJ.). Jest to jednak sprawa do rozważenia indywidualnego.
Jeżeli myślicie inaczej - pole pod postem należy do was ;)
Krzychu
Historia niezwykła szczęśliwej kobiety, do której pewnego dnia dzwoni biologiczna matka i prosi o spotkanie. Ale to nic - ta jej wyznaje, że pewnego dnia została zgwałcona przez jednego z członków rodziny. Wówczas w USA była aborcja nielegalna, ale były kliniki nielegalne. Matka się przestraszyła przestępstwa i oddała dziecko do adopcji. Nie wiedziała nawet jak wygląda ani jakiej jest płci. Po wielu latach wybaczyła oprawcy i to samo po śmierci biologicznej matki zrobiła córka. Jej krótkie streszczenie możecie przeczytać tutaj, a jej bloga tutaj. Polecam
I co z tego wynika? Wybaczyć można zawsze i wszystko. Chrystus w tym pomaga. Brak przebaczenia niszczy nasze wnętrza - nieważne co się stało, jak mocna jest rana. Podstawowym błędem jest postrzeganie przebaczenia jako słabości. Przebaczyć nie oznacza zapomnieć, ale wyciągnąć lekcję, dać sobie z powrotem bezpieczeństwo, które ktoś kiedyś zabrał. Nie oznacza również braku sprawiedliwości - jednak doświadczenie pokazuje, że miłość przebaczająca jest tak ogromna, że rezygnuje z niej - w znaczeniu chęci jak największego ukarania. Pamiętajmy, że chronić trzeba innych i gdy mamy wybór: zranić kogoś bardziej niż nas zraniono albo wymierzyć sprawiedliwość - moim zdaniem - należy z niej zrezygnować (FacetemJ.). Jest to jednak sprawa do rozważenia indywidualnego.
Jeżeli myślicie inaczej - pole pod postem należy do was ;)
Krzychu
Historie są mocne....dla mnie "Przebaczenie" to inaczej zrozumienie ...pojmuję to raczej przez psychologię...kiedy spojrzysz z boku na to jakie są przyczyny tego, ze ktoś rani - to uświadamiasz sobie, że sam prawdopodobnie nie był w stanie przebaczyć...to koło destrukcji...później nie czujesz już nienawiści - nie oceniasz bo po prostu rozumiesz.
OdpowiedzUsuńZgadzam się ;) Choć dla mnie to jeszcze coś więcej ;)
UsuńCo jeszcze w takim razie? ;)
UsuńTo pokochać - bez względu na przeszłość, nawet, gdy się nie rozumie. Po prostu bycie dla człowieka - pomimo jego czynów.
UsuńJak się "kocha" pomimo to trzeba uciekać Chris! A tak na serio...z pokochaniem i po prostu byciem masz rację...ale moim zdaniem zrozumieć można wszystko ;)
OdpowiedzUsuń